Kondycja Miśka cały czas niepewna... Zmęczona jestem tą sytuacją (wiem, wiem powtarzam się). Zresztą z Miśka też niezły gagatek jest i czasami sam w sobie (bez dodatku Parkinsona) potrafi dać się we znaki. No a co do kondycji to kilka tygodni temu byliśmy u naszej DBS pielęgniarki C. - swoją drogą rzadko spotykanej wredoty (w ciąży jest więc tymczasem kłądę to na karb jej- być może- nienajlepszego samopoczucia, aczkolwiek wiem, że i bez ciąży wredna jest i tyle). C. w towarzystwie Małego Doktorka przeprowadzili z Miśkiem wywiad, zmienili nieco dawkowanie leków (C. przy doktorku zachowuje się prawie jak anioł- takie pozory stwarza) i na koniec również ustawienie stymulatorów, które miało spowodować zmniejszenie dystonii w stopie.
Ustawienie stymulatorów odbywa się w trzech wymiarach. Nasz pilot ma możliwość zmiany jedynie natężenia elektrycznego impulsów. Cała reszta parametrów może być zmieniona tylko przez specjalistę- w tym przypadku C.- za pomocą małego komputerka. No i zmieniła coś tam- zdaje się, że wydłużyła impuls. Oczywiście intencje były jak najlepsze ale... Misiek wrócił do domu w kondycji takiej... jak miesiąc temu po szpitalu. Nie umiał chodzić, tracił równowagę, popadał na przemian w ony z dyskinezami to znów w offy ze sztywnościami, zlewał się potem, płakał, wrzeszczał, przeklinał i Bóg wie co jeszcze. Oczywiście kolejne noce zarwane, bo: miał sztywność, miał dyskinezy, nie dał rady się przewrócić, wyłączyć pompy, wstać do łazienki, wziąć leku itp. A ustawienie poprzednie było już całkiem w porządku. Organizm się przyzwyczaił, pompa i leki też już jakoś zaczęły współgrać, a tu znowu wszystko od początku. Zaklęłabym brzydko, ale nie wypada. Dodatkowo jeszcze doszło do kilku niebezpiecznych upadków, z czego jeden skończył się rozbiciem łokcia oraz jeszcze większym rozbiciem naszej meblościanki, na którą to narzekałam w ostatnim poście. Normalnie dziura jak ta lala... Na razie ukryta pod serwetką...
Właśnie pod tą serwetką. |
Zrobimy co zrobimy, a cokolwiek zrobimy i tak będzie to wybór nie do końca dobry.
W ramach kuracji antydepresyjne postanowiłam zająć się pracą. W poprzednim poście pokazywałam Wam moje wymarzone lustro a la okno. Kupując je miałam już wizję, gdzie i jak zostanie ono wyeksponowane.
Jako, że w living roomie mamy kącik jadalny i ściana w tym miejscu bardzo szybko ulega zabrudzeniu, porysowaniu i generalnie zniszczeniu, marzyła mi się na tej ścianie mozaika z otoczaków. Razu pewnego będąc w jakimś sklepie budowlanym zobaczyłam mozaikę- taką na siatce- z białego marmuru. Co prawda nie były to otoczaki, ale wyglądały całkiem całkiem. Najpierw kupiłam jedną taką płytkę (bo te płytki z mozaiką kupuje się na sztuki), żeby przymierzyć do ściany i sobie wyobrazić jak to by było.
Tak wygląda mozaika czarna. |
Oczywiście tego samego dnia, wraz z całą rodziną (bo Maleństwo już po szkole było) udaliśmy się na drugi koniec Dublina po resztę mojej białej mozaiki. No i okazało się, że płytek jest tylko 22 :-(. Wybrnęłam z tego kupując dwie małe (swoją drogą co za zdzierstwo- cena jednej płytki o połowie wymiaru jest równa cenie płytki o pełnym wymiarze) i byłam pewna, że tyle wystarczy. Oczywiście moje obliczenia okazały się trochę na wyrost i na brzegu ściany pozostała zbyt duża przerwa, z którą nie wiadomo co zrobić (a płytki białe wykupiłam już z całego Dublina niestety). Wtedy Misiek rzucił hasło, że widział również czarne mozaiki więc może ten pasek uzupełnić "fantazyjnie"(???) czarnymi kamieniami. Wyjścia innego również nie widziałam, więc udaliśmy się do sklepu po czarną mozaikę. Nie potrzebowałam jej zbyt dużo bo w sumie tylko 4 płytki i dokleiłam co trzeba. Potem zaczęły się hocki z fugowaniem, bo przerwy między kamieniami są dość duże i znacznie głębsze w porównaniu z tradycyjną glazurą. Miły Pan w sklepie budowlanym przestrzegał mnie przed tego typu sytuacją. "Fugoklej" dokupowałam więc jeszcze 2 razy zanim skończyłam "moje dzieło".
Ale w końcu udało się i efekt jest taki, jak zamierzałam.
Maleństwo samodzielnie i według własnego pomysłu udekorowało choinkę. Muszę ją pochwalić bo zrobiła to bardzo ładnie.
Zrobiłam też kilka prostych wianków świątecznych. Nie jestem w tym dobra, ale że miałam materiały to coś tam w ramach antydepresyjnej terapii zrobiłam.
No i cała kompozycja zepsuta tyłem naszej anteny :-( |
Pokazałabym Wam również dekorację, którą zrobiłam na drzwi wejściowe ale.... komuś się na tyle spodobała, że po prostu ją sobie zdjął z moich drzwi. Chyba powinnam się cieszyć, nie? Musiała być całkiem ładna skoro mimo wiszących na sąsiednich drzwiach dekoracji, moja właśnie została skradziona ;-)))).
Kończę i idę dalej walczyć z depresją poprzez pracę. Dzisiaj mało twórczo czyli prasowanie.
Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz