Translate

wtorek, 24 marca 2015

Proszę Państwa a teraz....kumulacja!!!

Zniknęłam na długo... To już ponad miesiąc, kiedy po raz ostatni udało mi się stworzyć małe co nieco  w blogoświecie...
Wiele okoliczności wpłynęło na moją nieobecność- choć przyznaję się bez bicia, że całą winę za taką , a nie inną sytucję ponoszę ja we własnej osobie - bo albo czasu nie było albo natchnienia- aczkolwiek pare innych okoliczności również "pomogło" mi w zniknięciu z blogosfery.
Pewnego pięknego lutowego dnia normalnie zaniemogłam (tak, tak...nawet takiemu Robocopowi jak ja zdarza się niedyspozycja), a innego pięknego- już marcowego- dnia zaniemógł (a w zasadzie wyzionął ducha) mój wysłużony laptop.
Od dawna już miałam z nim problemy: zawieszał się, sam wyłączał, obraz znikał aż w końcu poprostu zgasł i już nie odpalił :-(
Małżonek mój grzecznościowo ;-) wypożyczał mi swój komputer od czasu do czasu, ale jako, że nałogowym interentowcem jest- czas był ściśle limitowany ;-)
W końcu dokanaliśmy zakupu i od kilku dni mogę cieszyć się nowym komputerem :-))) (jak na razie próbuję go okiełznać, choć drań specjalnie się nie daje- wciąż coś szwankuje: a to internet zanika, a to media player nie odpala, a to Skype się zawiesza....wrrrrr)

A w czasie mojej nieobecności świętowaliśmy i Dzień Kobiet i irlandzki Dzień Matki i Dzień Świętego Patryka, przeżyliśmy zaćmienie słońca, przesilenie wiosenne oraz kilka wydarzeń w naszym prywatnym życiu godnych wspomnienia :-)
I o wszystkim tym chciałabym Wam napisać- rzecz jasna w skrócie- w dzisiejszym poście. Wiem, wiem...zmarnowałam tyle tematów. Możnaby napisać pięć osobnych postów z informacji zawartych w tym jednym... Zawaliłam...:-/

Jeszcze w lutym miałam problem zdrowotne w postaci okropnych bólów głowy. Ja, która rzadko kiedy uskarżam się na jakiekolwiek dolegliwości- zaniemogłam totalnie. Ból był wiercąco- świdrując- ciągnący, umiejscowiony w prawej części głowy i po zażyciu dwóch tabletek przeciwbólowych tylko odrobinę zmniejszał swą więrcąco- świdrująco- ciągnącą moc. Zdarzało mi się pożreć 8 lub 10 tabletek na dobę. Nawet w nocy ból mnie wybudzał... Nie ukrywam, że się nieco przestraszyłam...
Generalnie głowa boli mnie raz do roku, a do tego ból jest na tyle delikatny, że czasami obchodzę się bez dragów, a tu taki numer... Każdego dnia wierzyłam, że już za chwilę ból ustąpi...a tu nic. Po tygodniu zdecydowałam się na wizytę u lekarza.
Po wejściu do gabinetu okazało się, że mam podwyższone ciśnienie. Posiadam aparat do mierzenia ciśnienia i już wcześniej je sobie kontrolowałam, ponieważ podejrzewałam, że moje dolegliwości mogą być związane z nadciśnieniem właśnie. Mój aparat nie pokazywał jednak jakichś  odchyleń od normy, za to aparat u pani doktor wskazał 170/100, a po kilku minutach 150/100. Pani doktor złożyła to na karb stresu związanego z wizytą (choć nic takiego nie czułam), ale zasugerowała mi, abym sprobowała odstawić kawę. Dodatkowo zleciła mi badanie krwi, na którego wykonanie  oczekiwałam 2 tygodnie, a teraz kolejny tydzień czekam na wynik....:-/
Kawę odstawiłam całkowicie... Nie było to jakieś bolesne przeżycie
Z własnej i nie przymuszonej woli udałam się również do okulisty. Sądziłam, że mój ból głowy może być związane ze wzrokiem. Na szczęście nie mam żadnej choroby oczu. Przepisano mi jedynie dlikatne szkła korekcyjne do czytania (i szydełkowania ;-)... Cóż Kochani 40 lat minęło już jakiś czas temu i... sypię się odrobinę ;-)
Mój nowy dziki computer i moje nowe czadowe okulary ;-)

W Dzień Kobiet nasz jedyny mężczyzna zwany Miśkiem zaprosił nas do restauracji. Jako, że jeść uwielbiamy, objedliśmy się jak bączki. Restaurację polecam gorąco choć ceny nie są powalająco niskie, ale jedzenie mmmmm...pychotka. Świetna pizza...i pasta, że o deserach nie wspomnę (spróbujcie koniecznie Chocolate Chip Cookie Sandwich, a nie pożałujecie ;-). No i oczywiście wystrój restauracji w styli country to to, co króliki lubią najbardziej. Restauracja znajduje się w budynku Pavillion Shopping Centre w Swords. Więcej informacji tutaj klik.
 
15 marca przypadał w tym roku irlandzki Dzień Matki. Maleństwo stworzyło dla mnie nie lada prezent- samodzielnie ozdobiła ramkę, malując ją w kolorach jakie lubię, czyli odcieniach niebieskiego i turkusu. A w necie znalazłam idealnie pasujący obrazek :-)
Samodzielnie ozdobiona przez Maleństwo ramka+uroczy obrazek wyszperany w necie= sama radość!
Dzień Świętego Patryka celebrowaliśmy...przed telewizorem (oglądając paradę rzecz jasna). Pogoda w tym roku nie dopisała :-( i jakoś nie miałam ochoty stać kilka godzin w deszczu i wietrze z Miśkiem, na którego kondycję, niesprzyjające warunki atmosferyczne mają fatalny wpływ i z Maleństwem, które kilka dni wcześniej przestało w końcu kaszleć...
 
Za to w szkole Maleństwa Dzień Świętego Patryka celebrowano cały tydzień. Powiem więcej- w całym Dublinie świętowano St. Patrick Festival od soboty do soboty. Oprócz parady można było uczestniczyć w wielu imprezach towarzyszących: obejrzeć występy akrobatów i ulicznych aktorów, posłuchać tradycyjnej muzyki irlandzkiej, kibicować wioślarzom podczas wyścigów na rzece Liffey, poszaleć w lunaparku, skosztować irlandzkich trunków podczas Irish Beer&Wiskey Festival itp.
 
W szkole Maleństwa cały tydzień wszyscy starali się mówić w języku gaelickim, przez szkolny radiowęzeł czytano teksty tylko po irlandzku, przygotowywano zielone świętopatrykowe dekoracje, tańczono irlandzkie tańce.
  
 
W piątek rano- tuż przed zaćmieniem słońca- wszystkie dzieci z naszej szkoły na dziedzińcu szkolnym odtańczyły irlandzkie tańce, do których choreografię ćwiczyły cały tydzień :-) Przyznam, że jak na tak liczną grupę nieźle im to wyszło. Czyż nie?...
 
A tuż po tańcach wprost ze szkolnego podwórka mogliśmy obserwować 95% -owe zaćmienie słońca. Niebo tego dnia było całkowicie zachmurzone, ale o dziwo, w kulminacyjnym momencie chmury odkryły słońce chyba właśnie po to, aby wszyscy mogli zobaczyć to niezwykłe i rzadkie zjawisko ;-)
 
Zdjęcie robiłam telefonem i...nic z tego nie wyszło. Uwierzcie mi jednak na słowo, że ta rozświetlona plama na zachmurzonym niebie to właśnie słońce w zaćmieniu :-)
 
Rzecz jasna życie nie polega jedynie na celebrowaniu świąt i obserwacji niezwykłych zjawisk astronomicznych ;-). Wracamy więc do spraw przyziemnych.
Nasza mała kocia nieuchronnie ku dojrzałości idzie...Nie planujemy jak na razie stworzyć kociej farmy, więc podobnie jak Lulu, Kiki również została wysterelizowana. Zabieg  zniosła wyjątkowo dobrze. Kiedy ją odebraliśmy czuła się normalnie- jakby nic się nie stało- wspinała się na drapak, wskakiwała na stół. Pamiętając jak bardzo po operacji cierpiała Lulka, spodziewałam się biednej, obolałej koteczki, a tu niespodzianka.
Moja Siostra przesłała mi z PL specjalny kaftanik pooperacyjny, chroniący szew przed ostrymi kocimi ząbkami i pazurkami. Tutaj stosują wielkie, niewygodne i kompletnie nie sprawdzające się u kotów plastikowe kołnierze. Za to kaftanik sprawdził się idealnie :-)

Wiecznie wiercąca się Kiki w kaftaniku. Niewdzięczna z niej modelka :-)
A pierwszy wiosenny dzień spędziliśmy w Malahide Park. Pogoda była cudowna- błękitne niebo, słońce. To chyba pierwszy taki weekend w tym roku. Na placu zabaw masa osób...Chyba jeszcze nigdy nie widziałam w tym miejscu aż tylu osób.
 
Cudowne popołudnie...W powietrzu zdecydowanie czuć wiosnę. Czuję power. Jestem gotowa do zmian, wiosennych porządków, mam siłę do działania. Uwielbiam wiosnę!!!
Życzę Wam cudownych wiosennych dni, a na zakończenie wiosenne kwiaty i o nich piosenka irlandzkiej (a jakże! ) grupy Cranberries.
 

 Pozdrawiam wiosennie :-)