Translate

czwartek, 31 grudnia 2015

Post na koniec roku...

Już jutro umknie nam kolejny rok...

Pożegnanie starego i witanie nowego zawsze wzbudza we mnie radość, ale również nostalgię i smutek. Radość- bo idzie nowe, bo daje nadzieję, bo myślę, że wszystko można zacząć od początku. Smutek i nostalgią- bo coś minęło nieodwracalnie, bo kolejny rok mego życia upłynął, bo jestem o kolejny rok starsza, bo moi bliskim również lat nie ubywa, bo mogłam zrobić więcej a nie zrobiłam, bo mogłam być lepsza a nie byłam...

Jaki był ten rok???
Hmmmmm... Dla mnie trudny...ale również pełen pozytywnych zmian (o których nota bene z braku czasu nie zdążyłam jeszcze napisać).

Maleństwo, które dla mnie będzie zawsze Maleństwem, stało się dużą i niezwykle samodzielną dziewczynką: sama wraca ze szkoły, odgrzewa obiad dla siebie i swego taty, sprząta i odkurza, robi niewielkie zakupy, a nawet od czasu do czasu przygotowuje mi weekendową niespodziankę w postaci śniadania na ciepło, o takiego na przykład :-)

Mówiłam Wam już jaka jestem szczęśliwa, że mam właśnie córeczkę...Nie? Więc...JESTEM SZCZĘŚLIWA, ŻE MAM CÓRECZKĘ... TAKĄ CÓRECZKĘ JAK MALEŃSTWO! :-)

A skoro Maleństwo radzi sobie...pomyślałam, że warto by zrobić coś... z sobą samą. W końcu potencjalnie przede mną jeszcze jakieś 40 lat życia z czego ponad 20 do wieku emerytalnego. Nie mogę i nie chcę być tylko i wyłącznie housewife.
Początkowo myślałam o jakimś kursie, czy szkole...W końcu jednak zdecydowałam...poszukać pracy, która jednocześnie pozwoliłaby mi na dokształcenie. Wysłałam kilkadziesiąt CV do firm zajmujących się opieką nad osobami starszymi w domu (10 lat spędziłam opiekując się Miśkiem więc doświadczenie jako takie posiadam i wydawało mi się, że w związku z tym łatwiej mi będzie znaleźć pracę w charakterze takiego opiekuna). Na moją aplikację odpowiedziały dwie firmy z czego jedna przesłała mi formularz do wypełnienia, dotyczący mojego wykształcenia, a konkretnie FETAC Level 5, którego nie posiadam niestety (jak się okazuje mój dyplom pielęgniarki, sprzed 25 lat na dzień dzisiejszy nic mi nie daje, nie jest honorowany nawet w przypadku podjęcia przeze mnie pracy opiekuna osoby starszej).
Druga firma zaprosiła mnie na rozmowę, którą... przeszłam pozytywnie i przyjęto mnie do pracy dodatkowo proponując wymagany kurs w korzystnej cenie.
Z pewnością firma nie jest idealna, nie płaci super kasy, ale również ja nie jestem unikatowym pracownikiem :-)
Za kilka miesięcy kiedy zakończę kurs i będę miała doświadczenie z pewnością będzie mi łatwiej znaleźć pracę  być może w innej, lepszej firmie. Tymczasem dumna jestem z siebie, ze pracuję.
Jako opiekun Miśka mogę pracować tylko 15 godzin tygodniowo więc pracuję 2-3 godziny dziennie. To tyle co nic...
Niestety dla Miśka moja praca stała się tak wielkim problemem, że...szkoda gadać.
Ale nic to... Ja zrezygnować nie mam zamiaru.
Pracuję od końca listopada i jak na razie jestem zadowolona. Kurs rozpoczęłam. Nie będę mówiła, że to pestka czy bułka z masłem, bo dla osoby z taką znajomością języka angielskiego jaką ja posiadam to nie lada wyzwanie, ale póki co jakoś sobie radzę.

Trochę zmian także dokonało się w naszym mieszkaniu. W zasadzie miał to być mały remont pokoju Maleństwa, a skończyło się na niewielkich zmianach również w przedpokoju leaving roomie i w naszej sypialni.
Nie jestem specjalistką od urządzania wnętrz, dlatego też inspiruję się pomysłami specjalistów. Moim guru w tej dziedzinie jest Pani Asia z bloga My little white Home, która potrafi wyczarować niesamowite klimaty w swoim niewielkim mieszkanku. Dziękuję za inspiracje!
Nasza wakacyjna podróż (której końca na blogu nie widać ;-) była niesamowita. Przejechaliśmy pół Europy, odwiedziliśmy wiele cudownych miejsc... Mogliśmy cieszyć się czasem spędzonym  z naszymi bliskimi. Niezapomniane chwile...

Czy taki rok można nazwać nieudanym???...Nieudanym nie...ale niełatwym- tak. Nie chcę się za wiele nad tym tematem rozwodzić...W każdym razie łatwo nie było.

Może jednak dzięki temu stałam się silniejsza, pewniejsza siebie??? Wszak wszystko co dzieje się w naszym życiu ma jakiś cel...
               
                   "Nie płacz w liście
                     nie pisz, że los ciebie kopnął
                     nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
                     kiedy Bóg drzwi zamyka- to otwiera okno
                     odetchnij popatrz
                     spadają z obłoków
                     małe wielkie  nieszczęścia potrzebne do szczęścia
                     a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
                     i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz."

                                                          Ks. Jan Twardowski

Kochani! Niech ten Nowy Rok przyniesie Wam nadzieję na lepsze jutro, radość o poranku każdego dnia, dziecięcą beztroskę, miłość z całego serca :-)

Wszystkiego co najlepsze w Nowym 2016 Roku!!!

Pozdrawiam cieplutko.

Wasza Rudi


wtorek, 24 listopada 2015

Żegnaj Moniko [*]

Wczoraj przeczytałam na jednym z portali internetowych krótką notkę:
"Dziś rano po ciężkiej chorobie zmarła pisarka Monika Szwaja..."
...I zrobiło mi się na prawdę bardzo, bardzo smutno...

Rzecz jasna nie znałam osobiście Pani Moniki, ale znałam jej książki i była jedną z moich ulubionych współczesnych polskich autorek.

Książki Pani Moniki są skierowane do kobiet przede wszystkim. Nie jeden raz ich treść wywołała uśmiech na twarzy, powiem więcej nie jeden raz śmiałam się w głos czytając na przykład "Klub Mało Używanych Dziewic"- co mi się zdarza na prawdę rzadko i tylko dwie autorki potrafią mnie do takiego stanu doprowadzić: Joanna Chmielewska i Monika Szwaja właśnie.

Powieści Pani Moniki to świetna lektura na zły dzień. Napisane z niezwykłą lekkością pióra, zabawne, ale również "traktujące o sprawach żywo nas dziś obchodzących"- to mądre zdanie, które znalazłam w recenzji jednej z powieści

W wielu z jej książek znaleźć można wątki autobiograficzne, w wielu książkach dostrzec można również jej wszechstronność zainteresowań.
"Znak szczególny: ponadnormatywna liczba szajb: literacka, lotnicza, końska, morska, szantowa, symfoniczna, operowa, irlandzka, ogrodnicza, górska, ratownicza, psiarska (od psów) i ogólna..."
                                                                 [źródło tutaj klik]

Pani Monika, mimo, że ukończyła Wydział Polonistyki, w zasadzie większość życia związana była z telewizją. W okresie stanu wojennego krótko pracowała jako nauczyciel języka polskiego, ale jedynie dlatego, że ówczesne władze robiąc czystkę w TV, po prostu ją zwolniły.
W 2002 r. rozpoczęła swoją przygodę literacką. Dość późny debiut :-). Sama wydawała swoje powieści w wydawnictwie SOL, którego była twórczynią.
"Status społeczny: wesoła emerytka, po prawie 40 latach pracy w Telewizji Polskiej w Szczecinie (ośmioletni poślizg nauczycielski się nie liczy, sercem zawsze była telewizorką.
Pracuje: permanentnie nad czymś. Ostatnio nad wyrywaniem chwastów i pisaniem książek.
Plan na przyszłość: ma być sympatycznie" 
                                                          [żródło tutaj klik]
O śmierci celebryty rozpisują się wszystkie portale informacyjne i plotkarskie. Pani Monika z pewnością celebrytką nie była, choć z pewnością była jedną z poczytniejszych współczesnych autorek. Krótka notka o jej śmierci właściwie przemknęła niezauważalnie gdzieś pomiędzy wierszami tysiąca mniej lub bardziej ważnych newsów.
"Moje życie doprawdy obfituje w osiągnięcia.
Dla uczciwości od razu przyznam, że równie obficie upstrzone jest porażkami, ale kto by się tam nimi przejmował..."
                                                                   [ więcej Monika o Monice można poczytać tutaj klik]

Do zobaczenia Pani Moniko... 

sobota, 14 listopada 2015

Wspomnienie lata...Zamojszczyzna.

Piękna nasza Polska cała...:-)

Bez dwóch zdań...

Podczas tegorocznych wakacji zawitaliśmy- nie pierwszy z resztą raz- na Zamojszczyznę. Powiedziałabym, że dla niektórych uczestników naszej wyprawy, była to nostalgiczno- sentymentalna podróż...

Kilka lat temu, kiedy to po raz pierwszy udaliśmy się w te rejony- polubiłam je od raz: bez tłumu turystów, nieco dzikie, z bogatą historią, piękną architekturą (to coś co króliki lubią najbardziej...)- aż dziw (albo dzięki Bogu), że tak słabo rozpromowane i mało popularne...

Naszą bazę mieliśmy w Nieliszu- niewielkiej wsi nad zalewem (nota bene sztucznie stworzonym na rzece Wieprz), zaledwie 20 km od Zamościa.

W Nieliszu wychował się Miśka ojciec.
Niejedne wakacje Misiek spędzał w drewnianym domku dziadków. Lata temu domek zmienił właściciela.
Za uprzejmą zgodą obecnej właścicielki zajrzeliśmy tam.
Dla mnie to świetnie odrestaurowana stara chatka (o jakiej- nawiasem mówiąc marzę- tu  u nas, gdzieś poza Dublinem) z niebywale zadbanym ogrodem, z drewnianą altanką pełną kolorowych begonii, z widokiem na Zalew Nielisz...
Dla Miśka i jego rodziny to masa wspomnień...

Miałam okazję również poznać kuzynów Miśka, którzy nadal w Nieliszu mieszkają lub przyjeżdżają tutaj na wakacje.
Maleństwo- podobnie jak i ja- zachwycone wiejskimi, sielskimi klimatami :-)
Zamość...
Moim zdaniem to jedno z piękniejszych miast polskich. Zajrzyjcie tam koniecznie.
Zamość prawa miejskie uzyskał w 1580r. na mocy przywileju lokacyjnego wystawionego przez kanclerza i hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego.
Pomnik Jana Zamoyskiego. 
Pierwszy "Pan na Zamościu" Jan Zamoyski zlecił zaprojektowanie miasta  włoskiemu architektowi, urodzonemu w Padwie- Bernardo Morando (nie bez kozery Zamość nazywano "perłą renesansu " lub "Padwą Północy"). Głową miał być Pałac Zamoyskich, kręgosłupem ulica Grodzka, przecinająca Rynek Wielki ze wschodu na zachód w kierunku pałacu, a ramiona to ulice poprzeczne (...) Bastiony to z kolei ręce i nogi służące do obrony. (źródło tutaj klik)
Układ ten niezmiennie istnieje do dziś. To właśnie zamojskie Stare Miasto jest największą atrakcją turystyczną Zamościa. W 1992r. zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kultury Unesco.

Symbolem Zamościa bezsprzecznie jest przepiękny Ratusz.
Ratusz jest również obiektem niebywale fotogenicznym ;-)
Polskie upały dały się wszystkim we znaki...

XVII- wieczne Kamienice Ormiańskie, położone w północnej pierzei Rynku Wielkiego to architektoniczne dzieła sztuki.
Ratusz i Kamienice Ormiańskie.

Elewacje kamienic ozdobione są kunsztownymi płaskorzeźbami, fryzami, ornamentami oraz attykami. W latach 70 podczas renowacji Starego Miasta, kamienicom przywrócono pierwotny wygląd. Pracami renowacyjnymi kierował wówczas nie kto inny, a legendarny profesor Wiktor Zinn.

W Zamościu urodziła się słynna rewolucjonistka Róża Luxemburg...
...i Marek Grechuta...
Z dzwonnicy XVI- wiecznej katedry pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego i Św. Tomasza Apostoła można napawać się wspaniałym widokiem na Stare Miasto.
Dzwonnica katedry pw. Zmartwychwstania Pańskiego i Św. Tomasza Apostoła.
Podziwiamy, zachwycamy się i...troszkę boimy (co niektórzy ;-)
Panorama z dzwonnicy.
W Katedrze w prawej nawie bocznej znajduje się Kaplica Zamoyskich pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. Umieszczono tu czarną, marmurową płytę nagrobną Jana Zamoyskiego oraz nagrobek ordynata Tomasza F. Zamojskiego.
Apteka Rektorska jest najstarszą, zabytkową apteką działającą na lubelszczyźnie. Pracuje nieprzerwanie od 400 lat w tej samej kamienicy na zamojskim Rynku Wielkim. Została założona w 1609r. przez Szymona Piechowicza- rektora Akademii Zamojskiej.
Zamojskie krużganki.
Podczas naszego pobytu w Zamościu trafiliśmy na pokaz musztry w składzie pięcioosobowego oddziału w strojach piechoty polskiej. Na Rynku Wielkim oddział oddał niezwykle głośne salwy z zabytkowych (a wciąż działających) muszkietów. Doszło również do inscenizowanej potyczki szermierczej.

Pamiątkowe zdjęcie z dowódczynią (tak..tak ..kobitka przeprowadzała musztrę) piechoty polskiej.
I jeszcze rzut obiektywu na zamojski Rynek Wielki.
Wiem...wiem.. post jest trochę przydługi, ale pozwólcie, że jeszcze w dwóch zdaniach napiszę o urokliwym, nieco dzikim i bez wątpienia interesującym miejscu na Roztoczu.
W okolicach miejscowości Susiec (ok. 60 km od Zamościa) wzdłuż rzeki Tanew wiedzie jeden z najpiękniejszych szlaków na Roztoczu- szlak szumów.
Szumy to lokalna nazwa małych, malowniczych wodospadów na rzece, powstałych w okresie trzeciorzędu,kiedy to nastąpiło wydźwignięcie wyżynnego obszaru Roztocza przy jednoczesnym opadnięciu Kotliny Sandomierskiej (fiu fiu... ależ jestem mądra...aż strach ;-)
Tak czy owak warto tam zajrzeć, jeżeli lubicie takie przyrodnicze ciekawostki i obcowanie z naturą.
My oczywiście pokonaliśmy tylko maleńki odcinek szlaku ze względu na ograniczony czas oraz niedyspozycją Miśka.


Dotrwaliście Kochani?... Dziękuję za cierpliwość... :-)
Mam nadzieję, że polubiliście Zamojszczyznę tak jak ja.

Pozdrawiam i życzę spokojnego weekendu

środa, 11 listopada 2015

Jesiennie, kolorowo, halloweenowo...

Zmiany, zmiany, zmiany...idą...
Z czasem, kiedy wszystko już się wyklaruje na pewno o tym napiszę. Tymczasem nie mam za wiele czasu na blogowanie, ani natchnienia... niestety.

Ostatni wpis tworzyłam...jakiś miesiąc chyba. Dzięki Bogu w końcu skończyłam...:-)

To jeszcze nie koniec moich wakacyjnych wspomnień i- o ile czas i okoliczności na to pozwolą-  nie jeden post poświęcę naszym podróżom...Mam nadzieję, że uda mi się zakończyć temat wakacji jeszcze przed rozpoczęciem kolejnych- A.D. 2016 ;-)

Tymczasem ani się nie spostrzegłam, a w Irlandii  jesień, a właściwie- według Celtyckiego Kalendarz- od 1 listopada zima ;-). Jak powszechnie wiadomo zima irlandzka aurą przypomina polską jesień...:-)

A w tym roku pogoda nas wprost rozpieszczała. Padać  i wiać zaczęło jakiś tydzień temu. Nacieszyliśmy się i nadmorskimi spacerami i jesiennym słońcem i cudownymi kolorami jesieni- rzecz jasna wciąż z przewagą zieleni ;-).
Howth...I love it...
Kilkakrotnie wybrałam się samotnie na spacer klifami w Howth. Uwielbiam to miejsce, szczególnie w słoneczne dni. Uwielbiam szum morza, jego błękit, słońce przeglądające się w tafli wody, chmury, które czasem wyglądają bardzo groźnie, a czasami przybierają śmieszne kształty...
Howth w pełnym słońcu :-)
North Bull Island...
Były też nadmorskie spacery rodzinne... Wędrowaliśmy i ścieżkami w Howth i piękną plażą na North Bull Island.

Uwielbiam nasze czwartkowe spacery w Father Collins Park z Miśkiem za łapkę...W ciągu godziny robimy 3 rundki alejką czyli około 4 km. Rozmawiamy, dyskutujemy, opowiadamy sobie jakieś historyjki z dawnych lat...zdarza nam się nawet czasami kłócić ;-) (takie życie)
Niestety tymczasowo nasze spacery musimy zawiesić, ponieważ wcześnie robi się ciemno i park zamykają już o 5:30 :-(
Jesienna alejka w Father Collins Park
Zajrzeliśmy też do Ogrodu Botanicznego- jesienny mieni się kolorami rdzy i żółci... wciąż jednak z przewagą zieleni :-)
Spacer w Botanic Gardens w towarzystwie Babci S. (zdjęcie 1) i O.(zdjęcie 3), które nas odwiedziły na Zielonej Wyspie
Wrzosy to jedne z moich ulubionych kwiatów roślinek
Jesienne róże, róże smutne, herbaciane
Jesienne róże są jak usta twe kochane...
Być w Botanic Gardens i nie gonić za wiewiórką to jak byż w Rzymie i nie widzieć papieża ;-)
Mój Małżonek w wersji romantic :-)))
A, że w Botanics Garden pojawiliśmy się tuż przed Halloween, mieliśmy okazję zobaczyć wystawę dyń oraz prace konkursowe na najciekawiej ozdobioną dynię.
Dynie, dynie, dynie...

Dynio- głowy i Szalony Kapelusznik- zwycięzca konkursu
Halloween tradycyjnie już spędziliśmy u przyjaciółki Maleństwa- Różyczki. Dziewczynki miały okazję do spotkania i wspólnej zabawy, my zaś- zaprzyjaźnieni poprzez nasze córki rodzice również spędziliśmy miło czas na rozmowach przy lampce wina (swoją drogą lubię bardzo te nasze rozmowy i szczerze żałuję, że tak daleko teraz od siebie mieszkamy i nie mamy zbyt wielu okazji do spotkań).
Rzecz jasna nie obyło się bez tradycyjnego trick or treat :-) A tak prezentowały się nasze dziewczątka.
Strrrrrraszne...Czyż nie? ;-)
Dziewczyny zebrały pełne torby słodyczy. Nie do przejedzenia. Wciąż w szafce stoi kubełek pełen halloweenowych łakoci.

Mnie urzekły ozdoby przed domami, latarnie z wydrążonych dyń (prawie dzieła sztuki) i wciąż uśmiechnięci Irlandczycy z anielską (choć może to niewłaściwe słowo na okoliczność Halloween ;-) wprost cierpliwością wręczający dzieciom słodkości i żartujący z nimi nawet jeśli po raz 250 dzwonią czy pukają do drzwi :-)
Dom w dzielnicy Kilmainham.
Dekoracje halloweenowe w kawiarence w Skerries.
1 listopada wybraliśmy się na cmentarz Saint Fintan w Sutton. Oczywiście Święto Zmarłych nie jest tu celebrowane w taki sposób jak w Polsce. Nie widziałam jednak ani jednego zapomnianego, zaniedbanego grobu...
Na cmentarzu w Sutton znajduje się grób lidera znanej irlandzkiej grupy rockowej Thin Lizzy- Philipa Lynotta.
Najbardziej znany numer Thin Lizzy to "Whiskey in the jar"

Tak upłynęła nam irlandzka jesień- szybko i niespodziewanie :-) i wkroczyliśmy w porę deszczową zimową, a nawet bożonarodzeniową. Co roku zadziwia mnie fakt rozpoczęcia okresu świątecznego tuż po 1 listopada. Pobliskie centrum handlowe pełne jest już Mikołajów, reniferów, bombek, lampek i innych świecidełek, a na półkach królują kartki świąteczne, sztuczne choinki, ozdoby choinkowe i słodycze ze świątecznymi opakowaniami...Czyste szaleństwo...
Nic tylko czas myśleć o Bożym Narodzeniu ;-)

Pozdrawiam cieplutko :-)