Translate

wtorek, 17 lutego 2015

Zatrzymane w czasie. Dzieciństwo.

Na wstępie pragnę serdecznie podziękować Wszystkim Wam Drodzy Czytelnicy. Kilka dni temu mój blog świętował dziesięciotysięczną odsłonę :-). To miłe, że ktoś chce czytać moje wynurzenia. Nie zraża mnie to, że jedynymi komentatorami moich postów są moja siostra tudzież szwagierka, a od czasu do czasu osoba niespokrewniona ;-) fakt, że zaglądacie tutaj, czytacie i jesteście ze mną  cieszy niezwykle. Dziękuję Wam bliscy, dalecy i nieznajomi :-) Dziękuję, że tu zaglądacie, bywacie, czytacie....Dziękuję...
A teraz o odległych czasach...Dzieciństwo... Dla mojego pokolenia to cudowne czasy, przeżyte co prawna w zgrzebnych, PRL-owskich  latach 70-tych i 80-tych, ale wspominane z łezką w oku, dla naszych rodziców to dramat wojny i smutnych, biednych lat powojennych, dla naszych dzieci to...nasze dzieci wypowiedzą się na ten temat za jakieś 20 lat ;-) Jedno jest pewne- patrząc na młode pokolenie widzimy jak bardzo świat się zmienił. Wydaje nam się, że nasze dzieciństwo było lepsze, barwniejsze, wymagające wielkiej kreatywności i wyobraźni niż komputerowy świat naszych dzieci. Czy na pewno? Czas pokaże i za parę lat nasze pociechy same wypowiedzą się w tej kwestii.

Dzieciństwo mojego Taty, urodzonego w 1934r. przypadło na lata wojny. Nie mam zdjęć z tego okresu. Pamiętam jedno, które mogło być zrobione tuż po wojnie, a  które dawno temu przewinęło się przez moje ręce. Zdjęcie było mocno sfatygowane, rzecz jasna w kolorze sepii, a przedstawiało mojego tatę i jego kolegę siedzących na górce (tata mówił, że to nie górka tylko taka piwnica, która prawdopodobnie do dziś znajduje się niedaleko domu, w którym spędziłam- podobnie z resztą jak Tata- dzieciństwo. W zimę zjeżdżaliśmy z niej na sankach ;-)
Niestety zdjęcie zaginęło prawdopodobnie, albo rozpadło ze starości :-(.
Zupełnie przypadkiem kilka miesięcy temu natknęłam się na FB na zdjęcie grupowe uczniów szkoły, do której mój Tata uczęszczał. Fotografia została zrobiona prawdopodobnie około 1950r.
Źródło tutaj klik
Tata to ten krótko ostrzyżony chłopak nad lewym ramieniem harcerza.
Tata niewiele mówi o swoim dzieciństwie. Garstka wspomnień z czasów okupacji. Nie są to miłe wspomnienia i niechętnie do nich wraca. Pamięta okupację i niemiecką i sowiecką. Pamięta transporty broni przewożone koleją i likwidację augustowskiego getta...i dramat własnej rodziny: aresztowanie ojca i jego pobyt w obozie koncentracyjnym, śmierć siostry i inne smutne historie, o których nie chciałabym tutaj wspominać, ponieważ nie wiem czy mój Tata by tego sobie życzył.

Moja Mama urodziła się w 1942r., więc wojny nie pamięta. Wychowała się na wsi w drewnianym domu, wybudowanym jeszcze przez jej dziadka. Dzisiaj ów dom stoi opustoszały, zaniedbany. Dawno minęły lata jego świetności.
Moja Mama w towarzystwie rodziców i braci.
 Zdjęcie powyżej zostało zrobione na początku lat 50-tych. Trudno uwierzyć, ale rodzice mojej Mamy byli wówczas jakieś 10 lat młodsi ode mnie. Myślę, że mieli 34 może 35 lat.
Moja Mama w wieku szkolnym.
Mama nie miała łatwego dzieciństwa- jak to na wsi- choć ma też wiele barwnych i miłych wspomnień. Od dziecka pomagała rodzicom w gospodarstwie, ale od początku czuła, że wieś nie jest dla niej.
Chciała się uczyć, co niestety kolidowało z planami jej rodziców :-(. A plan był taki, że miała wyjść za mąż i opuścić dom rodzinny.
Mama jako nastolatka.
W wieku 20 lat Mama poślubiła Tatę i...są razem już ponad 50 lat. Różnie w życiu bywało, ale uważam małżeństwo moich rodziców za udane i zawsze chciałam aby moje było podobne. Mimo ciężkich czasów i wszelkich przeciwności losu stworzyli dla mnie i mojej siostry cudowny, ciepły dom, w którym zawsze panowała miłość i wzajemne zrozumienie.
Moja siostra urodziła się 7 lat przede mną. Jej dzieciństwo przypadło na lata 60-te i 70-te.
To zdjęcie zostało zrobione prawdopodobnie w roku 1967 lub 1968 przed naszym domem. Pamiętam tego misia choć zdaję mi się, że za moich czasów nie miał jednej łapki :-) Pamiętam również tę zarośniętą dzikim winem werandę, choć została przebudowana kiedy byłam jeszcze całkiem mała i ten krzak po prawej, każdego lata obsypany białym pachnącym kwieciem.
A tutaj moja Siostra z kuzynem przed domem rodzinnym mojej Mamy na wsi.

Pamiętacie kościelne uroczystości? Odpusty, pierwsze komunie i... stragany pełne niebywałych cudów począwszy od home made obwarzanków nawleczonych na sznurku, poprzez home made lizaki na patykach z ostruganych z siarki zapałek, piłki na gumce wypełnione trocinami, trąbki i gwizdki, wiatraczki, plastikowe bransoletki i inne skarby, które można było spotkać tylko na odpuście tudzież innej uroczystości parafialnej właśnie ;-)
Na tym zdjęciu jesteśmy ja z siostrą i dwoma kuzynami przed rodzinnym domem mojej Mamy. Wydaje mi się, że okazją do spotkania w rodzinnym gronie była Pierwsza Komunia starszego kuzyna. My maluchy oczywiście zostaliśmy zaopatrzeni na odpustowych straganach w plastikowe trąbki, które wydawały okropny, lekko fałszujący i niebywale kaleczący uszy dźwięk :-). Moja siostra była wówczas czwartoklasistką czyli ja miałam 3 lub 4 lata. Ach ta suuuper mini ;-)
A tutaj ja podczas mojej Pierwszej Komunii. Sukienka była szyta na miarę. Rękawy i  dolna jej część były plisowane,a tej skomplikowanej czynności dokonywali rzemieślnicy posiadający specjalistyczny sprzęt. Plisowane spódniczki były wówczas niezwykle modne.

Rejsy statkiem po augustowskich jeziorach to obowiązkowy punkt programu podczas dnia dziecka. A nudziliśmy się podczas takiego, trwającego co najmniej 2 godziny rejsu, jak przysłowiowe mopsy.  Bywałam na takich zorganizowanych przez zakłady pracy moich rodziców.
Dumna choć rozczochrana uczennica klasy 3B czyli mama w wieku swojej córki. Maleństwo jest aktualnie trzecioklasistką :-)

Ta urocza osóbka powyżej to nikt inny tylko Misiek. Czyż na dolnym zdjęciu nie wygląda jak dziewczynka z lalką?
Takie lalki- plastikowe, zimne i sztywne- w latach 70-tych przywożono z ZSRR. W wielu domach taka lalka była ozdobą zasiadającą na wersalce. Kiedy się ją trzymało za rękę umiała chodzić kręcąc jednocześnie głową i mówiła "mama" kiedy się ją przechyliła najpierw w przód, a później w tył. Takie cudo...;-)
A to moje cudo...Maleństwo...Fanka Minecraft, Roblox, Animal Jam, a ostatnio również Sims. Dziecko internetu i xboxa. Z koleżankami umawia się w grze komputerowej a nie na podwórku pod śliwką jak my kiedyś.
Prócz tego mądre i rezolutne dziewczę, z którą łączy mnie niezwykle bliska więź (jak na razie).
Swoje dzieciństwo oceni za jakiś czas. Czy będzie je wspominać z tęsknotą i łezką w oku? Spytam ją za 20 lat :-)

Pozdrawiam.

sobota, 14 lutego 2015

Perfect Day

Każdy dzień jest idealny na... miłość :-)

Ale dziś jest dzień wyjątkowy...wszak mamy Walentynki.

Miło jest znaleźć obok łóżka śliczną kotkowo- serduszkową kartkę wykonaną przez Maleństwo.
Cudownie jest dostać kwiaty i serduszkowe słodkości :-)
Ale najwspanialej jest kochać i być kochanym.

Życzę Wam miłości nie tylko w Walentynki ale każdego dnia.



czwartek, 5 lutego 2015

Mr. P. i... inne choróbska

Mimo, że już kilkakrotnie zasiadałam do napisania tego posta, zawsze "natchnienie" mnie opuszczało, bo w sumie o czym tu pisać, że choróbska nas dopadły? :-(
Ja się trzymam jakoś na razie i mam nadzieję, że w takim stanie pozostanę.

Maleństwo od ponad tygodnia zmaga się z jakimś okropnym przeziębieniem. Pierwsze dni przeleżała (dosłownie) w łóżku z wysoką niemalże 40- stopniową gorączką i większość czasu przespał. Po trzech dniach temperatura powróciła do normy (z małymi wahaniami w godzinach wieczornych) rozpoczął się za to okropny krtaniowy kaszel. Syropki, witaminki, gorące mleko z miodem i czosnkiem (zdaniem Maleństwa najokropniejszy napój świata) pomogły na tyle, że po tygodniu wylegiwania się pod kołdrą Maleństwo powróciło do szkoły, choć wciąż kaszlało.

No i we wtorek rano obudziła się z bólem głowy i 38-stopniową gorączką :-( Oczywiście nie puściłam jej do szkoły. I dobrze się stało, bo w ostatnich dniach na zewnątrz...panowały iście zimowe temperatury... -8 stopni. Toć to siok!!! (jak mawiał mój idol Pawlak Kazimierz) Nasz termometr balkonowy wskazywał co prawda tylko -1 (pierwsze piętro i zaciszna wnęka robią swoje), ale Pani Listonoszka codziennie informowała mnie o irlandzkich mrozach. Tak nas wita celtycka wiosno bo od 1 lutego mamy już w Irlandii wiosnę :-)
Wiosenna sesja z hiacyntem :-)
No i udałam się z Maleństwem do doktora i dostała antynbiotyk (pierwszy raz w życiu). Rozpoczynające się zapalenie oskrzeli :-(
Już po pierwszej dawce Maleństwo poczuło się lepiej, ale również już po pierwszej dawce u Maleństwa pojawiła się pokrzywka na brzuchu, policzkach i plecach...czyli niestety jest uczulona. Za chwilę biegnę do doktora po jakiś mniej alergogenny zastępnik.
Wielka Stopa?! Nieee...to chore Maleństwo zalega na kanapie ;-)
A co tam u Pana P.? Taaaa...dawno o Panu P. nie pisałam. Wciąż z nami jest i czasami potrafi skomplikować życie.
Nie wątpię, że wiele jest na świecie opiekunów osób niepełnosprawnych, myślę jednak, że niewielu z nich opiekuje się młodą osobą chorą na Parkinsona. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem jakaś wyjątkowa, albo, że Misiek jest jedynym młodym Parkinsonikiem na świecie. Sama znam kilka osób, którzy wiodą, podobny do naszego żywot... Tak mi się przynajmniej wydaje... Faktem jest, że to co widać na spotkaniach grupy wsparcia- czyli uśmiechnięte pary trzymające się za ręce- to nie jest rzeczywisty obraz bycia opiekunem niepełnosprawnego, ani bycia niepełnosprawnym... To za drzwiami własnego mieszkania zdejmujemy maski i pokazujemy swoje prawdziwe oblicze, to tu właśnie toczy się prawdziwe życie....a czasami nie jest ono łatwe...

Pewnikiem jest, że nikt nie jest w stanie zrozumieć Parkinsonika nie będąc Parkinsonikiem.
Pewnikiem jest też, że nikt nie jest w stanie zrozumieć opiekuna osoby niepełnosprawnej, kiedy sam nie jest opiekunem.

Pewnikiem jest, że czasem bywa trudno...jak to w życiu. W końcu nie ma ludzi bez problemów czyż nie?

Choroba Parkinsona jest chorobą zwyrodnieniową ośrodkowego układu nerwowego, podczas której dochodzi do zniszczenia neuronów istoty czarnej mózgu, które wytwarzają dopaminę. Leczenie polega na podawaniu leku, który zastąpiłby ten neuroprzekaźnik. Takim środkiem jest lewodopa i jej pochodne. Wszystko byłoby fanie, gdyby tak sobie bezkarnie można załadować odpowiednią dawkę leku i mieć spokój. Rzecz jasna tak nie jest. Nie ma nic za darmo. Oczywiście podanie lewodopy niweluje takie objawy choroby jak sztywność czy drżenie, ale z czasem zaczynają ujawniać się efekty uboczne i niestety są one równie uciążliwe co objawy choroby Parkinsona.
Już po 2 latach przyjmowania lewodopy, u Miśka pojawiły się dyskinezy czyli ruchy mimowolne, a były tak uciążliwe i męczące, że Misiek wciąż tracił na wadze, a po przejściu kilkuset metrów był zlany potem jak maratończyk. Wzbudzał sensację na ulicy (szczególnie w PL). Niektórzy zatrzymywali się  i z politowaniem kiwali głowami, inni okazywali zniecierpliwienie kiedy przejście przez drzwi w sklepie zajmowało Miśkowi nieco więcej czasu, a byli i tacy którzy uważali, że spożył zbyt dużą ilość napojów wyskokowych.
Pamiętam taką sytuację w Kłodzku. Chcieliśmy odwiedzić Kaplicę Czaszek i zatrzymaliśmy samochód aby spytać przechodzącego w pobliżu Starszego Pana o drogę. Misiek otworzył okno i poprosił o wskazanie drogi, a że miał dyskinezy akurat, cały się na siedzeniu ruszał i trochę zacinał mówiąc. Na co Starszy Pan poklepał dobrotliwie Miśka po policzku i spytał: "Za dużo się dzisiaj wypiło, co?" Oczywiście wyprowadziłam Starszego Pana z błędu, na co ten się odrobinę speszył i zaczął nas przepraszać.
Po głębokiej stymulacji mózgu (pisałam o ty tutaj klik) dyskinezy znacznie się zmniejszyły. W pierwszym roku występowały bardzo rzadko. Po tym czasie problem zaczął powracać. Potem doszła jeszcze operacja kolana, która unieruchomiła Miśka na kilka miesięcy. Odczuwał ból, a chodzenie podczas dyskinez tylko wzmagało cierpienie. Poza tym Misiek- co również jest typowe dla Parkinsonika- zwiększał dawki lewodopy (bo mimo operacji pewna dawka tego leku musi być dostarczana do organizmu), po to aby subiektywnie lepiej się czuć. Ok. Z pewnością czuł się lepiej: każdy mięsień czy staw poruszał mu się z wielką łątwością. Z tak wielką łatwością, że aż...mimowolnie. Misiek mówił, że wtedy czuje się dobrze gdy nie czuje nadchodzącej sztywności, ale... niestety nie był w stanie chodzić, ani czytać, ani jeść samodzielnie, ani obsługiwać komputer. Cały się ruszał.
Plastry Neupro nasączone lekiem również się nie sprawdziły. Po pierwsze wciąż się odklejały po drugie wzmagały dyskinezy.
Podczas kolejnej wizyty u naszego neurologa Misiek spytał o pompę apomorfinową. I...lekarz prowadzący podjął temat. Od ponad 3 lat Misiek stosuje pompę i jego kondycja znacznie się polepszyła (o pompie apomorfinowej pisałam tutaj klik). I tak jest do dziś. Czasami zmieniamy nieco ustawienie pompy, ale uważamy, że to najlepsze rozwiązanie.
Ale to nie wszystko o skutkach ubocznych zażywania lewodopy i jej pochodnych.
Otóż osoby leczone lewodopą mają skłonności do hazardu, zakupoholizmu itp. zachowań. I Misiek jest na to klasycznym przykładem. Co prawda nie jest to hazard (dzięki Bogu), ale skłonność do podejmowania ryzykownych decyzji. Przeszliśmy już zakup gruntów na Ukrainie, budowę domku w górach pod wynajem, tworzenie wielkich firm i portali internetowych, które potencjalnie miałyby przynieść kokosy. "Kto nie ryzykuje nie pije szampana" to ulubiona sentencja mojego kreatywnego Małżonka :-). Ja za szampanem nie przepadam dlatego też staram się wyperswadować Miśkowi pewne przedsięwzięcia, a uwierzcie, że wcale nie jest to łatwe. Czasami czuję się zmęczona jak żołnierz po wielkiej bitwie. Serio.
Misiek jest świetnym organizatorem naszych wypraw, wycieczek, wakacji. Jest w tym naprawdę dobry, ale gdybym go czasami nie przystopowała  zaplanował by tygodniową wycieczką, podczas której odwiedziliśmy wszystkie kraje od Portugalii po Ural :-).
O hiperseksualności nie będę się rozpisywać bo...pruderyjna jestem ;-), wiem z autopsji i potwierdzam...taki efekt uboczny występuje i bywa... upierdliwy.
Ostatnio znalazłam również informację, że kolejnym świeżo potwierdzonym efektem ubocznym jest- cytuję: "niepohamowana chęć poświęcenia się sztuce" :-))). Tak że tylko czekam kiedy Misiek chwyci za dłuto albo pędzel :-)))).
A tak poza tym to Misiek bywa też fajnym partnerem na wielu płaszczyznach: jest świetnym gawędziarzem, super rozmówcą, dobrym kompanem, kochającym ojcem i mężem, miłośnikiem kotów, dobrym tancerzem- ech...gdyby nie Pan P. to byśmy mistrzostwo świata w tańcu towarzyskim zdobyli ;-), erudytą, znawcą zagadnień historycznych, zdarza mu się nawet być duszą towarzystwa. Co tam więc efekty uboczne ;-)

Na koniec apel do wszystkich opiekunów osób niepełnosprawnych. Myślcie czasami o sobie. Dbajcie o siebie. Zróbcie sobie od czasu do czasu przerwę. Zróbcie coś tylko dla siebie bez żadnych wyrzutów sumienia. Pamiętajcie, że bez Was wszystko może runąć. Bądźcie silni.

Pozdrawiam. Do zobaczenia niebawem :-)