Translate

sobota, 25 stycznia 2014

Coś dla ciała, coś dla ducha i...coś dla spokojności (jak mawiał niezapomniany Pawlak)

No i chodzę. I wypełniam swoje noworoczne postanowienie (w przeciwieństwie do niektótych innych domowników). Przynajmniej 3 razy w tygodniu podrzucam Maleństwo pod szkolną bramkę,  pędzę do Parku Collinsa, wyciągam swoje kijki i zasuwał.

 Jedno okrążenie to około 1500 m. Ja robię (na razie) 3 okrążenia. Zajmuje mi to około 45 minut i- o dziwo- sprawia mi nie lada przyjemność. W parku o tej porze jest zazwyczaj prawie pusto. Czasem pojawi się jakiś wielbiciel czworonogów ze swoim pupilem (swoją drogą psie kupy to jakaś plaga i kompletna bezmyślność właścicieli! ), czasem jedna czy dwie osoby uprawiające jogging. Rześkie  powietrze owiewa mi twarz (zwłaszcza, że ostatnio poranki są dość chłodne- no nie żeby tam zaraz -20 st. C jak to w Polsce o tej porze bywa- ale +3-4 st. C) i sprawia, że w końcu czuję się przebudzona. Lubię patrzeć jak słońce wychyla się zza wzniesień Howth i odbija się w stawach w Parku Collinsa.
Słońce wynurza się zza wzgórz Howth.
Lubię jak skrzypią i szumią wiatraki kiedy wiatr je porusza (a w Parku Collinsa wiatrznie jest         bezustannie-bez względu na pogodę, jakiś przeciąg jest w tym miejscu chyba,  czy coś w tym stylu).




Nawet w środku zimy w Irlandii trawa jest soczyście zielona.


I lubię to poczucie zmęczenia kiedy kończe trzecie okrążenie :-).
Dzisiaj jest sobota więc Maleństwo podążyło ze mną. Miłośniczką chodzenia  Maleństwo nie jest- o nie. Dlatego też wzięła ze sobą fliker. Ja chodziłam, a Maleństwo próbowało mnie dogonić swoim pojazdem w pocie czoła i z nie małą trudnością, bo wiatr dzisiaj wieje z siłą łagodnego orkanu, a jeździła pod wiatr właśnie :-).

 Oczywiście nie omieszkałyśmy zajrzeć na jeden z dwóch placów zabaw- o tej porze kompletnie pusty. Maleństwo miało cały sprzęt do swojej dyspozycji.




Po powrocie do domu zwykle biorę prysznic i zasiadam przed komputerem z  kubkiem gorącej kawy. Przeglądam widomości, czytam moje ulubione blogi i czuję  ból moich nieprzyzwyczajonych (jeszcze) do takiego wysiłku mięśni. Ale to taki przyjemny ból :-). I czuję, że mam więcej energii i chęci do działania......Taaaaak...Tylko w jakiej dziedzinie mam działać??? Jak na razie działam w dziedzinie oczekiwania, aż Misiek zwlecze się z łóżka i będę mu mogła zainstalować pompę :-(. Niestety w tym temacie bez zmian.Czuję się  bezradna. Bez względu na prośby i groźby Misiek i tak chodzi spać o 5 rano, a wstaje w południe. Ćwiczenia wykonuje tylko tak, abym się nie czepiła zanadto tzn. pokręci 10 min rowerkiem. Tyle. W czwartek mieliśmy spotkanie z fizjoterapeutką. Oczywiście naskarżyłam na Miśka- opowiedziałam o preferowanym przez niego stylu życia (nie jestem wredną żonką- robię to dla jego dobra). Fizjoterapeutka przeprowadziła z nim rozmowę. Powiedziała to co ja- czyli, że w chorobie Parkinsona potrzebna jest rutyna, systematyczne branie leków zawsze o tej samej porze, ćwiczenia itp. Oczywiście Misiek obiecał uroczyście, że to zmieni i...dziś położył się spać około 5 rano. Był w fatalnym stanie więc słysząc jego jęki obudziłam się. Musiałam wstać i odprowadzić go do łóżka, odinstalować pompę (która oczywiście wciąż działała) rozebrać itp. :-(
Nie wiem co mam robić. Nie mam już siły do walki z nim. Z resztą czym mam walczyć? Słowem? Nie działa. Może pięścią??? Ma ktoś jakiś pomysł?
Szydełkowanie mnie uspokaja (może dlatego, że zajmuje mi ręce- i nie jestem w stanie użyć moich pięści właśnie). Dawno temu zrobiłam (z african flowers) dwa "obiekty", które  docelowo mają być ozdobnymi pokrowcami na poduchy. Na razie leżą sobie w koszyczku i nabierają mocy urzędowej. Kto wie kiedy je skończę na tyle, że będą nadawały się do użytku... Ale ręce miałam zajęte szydełkowaniem, a głowę liczeniem oczek i to najważniejsze...dla spokojności.


Teraz rozpoczęłam pracę nad tęczowym pokrowcem na jasiek (oczywiście też nie wiem kiedy skończę) do pokoju Maleństwa. Proste to to...bez żadnych tam udziwnień i popisów mistrza szydełka. W końcu dopiero raczkuję w tej dziedzinie.

A na zakończenie coś dla ducha czyli książki, które polecam.
Mam słabość do książek Moniki Szwai. Bawią mnie. Są napisane z taką...lekkościa. Tematyka babska, zwykle z wątkiem komediowym. Lektura lekka, łatwa i przyjemna. Tym razem trafiłam na "Matkę wszystkich lalek". Książka jest dwuwątkowa. Pierwszy wątek- współczesny dotyczy Clare (lub Klary) i jej rodziny, drugi- wojenny opowiada o życiu Elżuni. Te dwa wątki łączą się w Willi Klara w samym środku Karkonoszy.

Druga książka, która jest jeszcze w trakcie czytania to "Stado" Williama Wharton'a czyli przedwojenna Ameryka widziana oczami kilkunastoletniego Dickiego. Myślę, że jak wszystkie książki Whartona, również ta zawiera motywy autobiograficzne i jak każdą- czyta się z przyjemnością.

I na zakończenie kolejna kartka z Postrossing. Tym razem z Wilna od Giedre.

Pozdrawiam i przyjemnego weekendu.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

O tym co Maleństwo lubi najbardziej.

Maleństwo jest naszym oczkiem w głowie choć nie mogę powiedzieć, że ją rozpieszczamy. Cóż...może jestem nieco staroświecka, ale nie jestem zwolenniczką bezstrestowego wychowania. Kiedy trzeba- karcę. Nie raz Maleństwo klapsa dostało i żyje, i ma się dobrze. Generalnie Maleństwo grzecznym dziecięciem jest i nie sprawia rodzicom wielkich kłopotów- przynajmniej na razie (nie daj Boże, żeby była tak zbuntowana jak ja we wczesnej młodości). Mam z Maleństwem świetny kontakt. Zawsze przychodzi do mnie ze swoimi małymi i dużymi problemami i radościami. Nigdy mnie nie okłamała. Nie kręci, kiedy coś nabroi tylko mówi wprost co się stało.
Niestety, to mnie przypadła w naszej rodzinie rola tzw. "złego policjanta". To ja karcę, wyznaczam kary, nie raz krzyknę i klapsa dam, a mimo to Maleństwo zawsze przychodzi do mnie ze swymi problemami i podkreśla: "Tylko nie mów tacie". Akurat tego zdrozumieć nie mogę, bo tata to typowy obrońca uciśnionych. To on czasami przytula Maleństwo w momencie, kiedy należy jej się kara albo wielka bura i jeszcze grozi mi palcem (co mnie wkurza niesamowicie). Mimo to mam tacie nie mówić, jeśli Maleństwo nabroi lub ma problemy (w tajemnicy jednak wyznać muszę, że Misiek zarówno o dobrych jak i złych rzeczach jest powiadamiany na bieżąco).
W związku z tym, że jesteśmy z Maleństwem tak blisko sądziłam, że znam dziecię moje na wylot. I tutaj niejednokrotnie się rozczarowałam. Na przykład ostatnio w kinie.
W trakcie ferii świątecznych poszliśmy do kina na film "Walking With Dinosaurs" 3D. Swoją drogą film polecam gorąco (zwłaszcza w 3D). Wydawałoby się, że Maleństwo zadowolone było. Film o dinozaurach (Maleństwo lubi tego rodzaju tematykę), fajne efekty w 3D, pouczający i również dydaktyczny.
Jak dla mnie (czytaj: starej matki niemalże pamiętającej  dinozaury) film świetny. Maleństwo również po obejrzeniu zadowolone było (zacznijmy od tego, że Maleństwo rzadko kiedy nie jest zadowolone).
W sobotę natomiast zrobiłyśmy sobie babski wypad do kina. W związku z tym, że Maleństwo jest fanką wszystkiego co związane jest z Moshi Monsters (ma kolekcję figurek, gra w grę komputerową Moshi Monsters, słucha piosenek Moshi Monsters) sama zaproponowała mi film oczywiście o  Moshi Monsters.
Jeśli miałabym porównywać oba filmy- "Walkintg With Dinosaurs" wygrałby bezapelacyjnie.
Okazuje się, że Maleństwo lepiej bawiło się na "Moshi Monsters: The Movie". Żeby to się tylko bawiło- przeżywała ogromnie- całą sobą- przygody bohaterów, powiem więcej płakało prawdziwymi łzami nad losem Mr Snoodle- swojej ulubionej postaci- który został wyrzucony przez złego czarownika z wagonika kolejki linowej (oczywiście Mr Snoodle jako główny bohater filmu nie zginął śmiercią tragiczną, a wręcz przeciwnie-uratował się, a  nawet uratował wszystkich pozostałych uczestników niebezpiecznej przygody).

Mr Snoodle we własnej osobie.
Po wyjściu z kina Maleństwo stwierdziło (ku mojemu zdziwieniu): "Wiesz mamo? "Walking With Dinosaurs" to był fajny film, ale mnie się o wiele bardziej podabał ten o Moshi Monsters." Oops...A ja prawie zasnęłam w trakcie seansu... Cóż różnica pokoleń i... gustów ;-)
Ale w końcu to nie mnie ma się film dla dzieci od lat 6 podobać, a Maleństwu ;-)
Od lat Maleństwo jest wierne Kucykom Pony i ma ich nie małą kolekcję. Bawi się nimi, czesze je, przebiera, znajduje filmy na YouTube i... wciąż naciąga mnie na nowy egzemplarz konika. Od Mikołaja rónież dostała zestaw: zamek + księżniczka Celestia czy Twilights Sparkle (prawdę mówiąc nie rozróżniam tych postaci), z którego cieszyła się bardziej niż z pozostałych prezentów.


Dwa lata temu dziecię nasze rozpoczęło naukę gry na pianinie. Wirtuozem nie jest i nie jest to naszym marzeniem, ale lubi grać- choć nie poświęca wystarczająco czasu na ćwiczenia. My z kolei również nie naciskamy na nią, nie stoimy z kijem nad głową i nie karzemy grać gam. Sugerując się opinią nauczyciela muzyki- Maleństwo powinno dziennie spędzać od 20 do 30 min ćwicząc grę na pianinie. Maleństwo  nie poświęca aż tyle ;-) czasu na ćwiczenia. Powiem więcej- bywają dni kiedy Maleństwo nawet nie tknie klawisza. I choćby dlatego właśnie Arturem Rubinsteinem nie będzie ;-).

Oprócz tego maleństwo kolekcjonuje wszystko co podobne jest do kota. Jest posiadaczką koszulek z wizerunkiem kota, torebki z kotem, kosmetyczki w kształcie kota, kilku książek o kotach, pluszaków- kotków, figurek kotków i nie pamiętam czego jeszcze.



To tylko drobny fragmencik kociej kolekcji ;-)
Oczywiście najważniejszym i najbardziej drogocennym egzemplarzem kociej kolekcji Maleństwa jest Lulka ;-).
Lulki ulubione miejsce- dekoder w pokoju Maleństwa.
Maleństwo lubi czytać. Od niedawna próbuje z  nieco bardziej "skomplikowną" lekturą- mam na myśli książki z mniejszą ilością obrazków, a większą ilością treści. Podsunęłam jej "Pippi Langstrumpf"- jedną z ulubionych książka mojego dzieciństwa. Maleństwo również zachwycone. 
Czy wiecie, że po fińsku ten tytuł brzmi Peppi Pitkätossu (Kiedy nasza znajoma Półfinka nam to zakomunikowała- poplułąm się ze śmiechu. Czy tylko ja mam głupie skojarzenia?)
Pozostałe  książki czekają na swoją kolej.
Aha... zapomniałabym  jeszcze o "Postcrossig". To na prawdę fajna zabawa. I dla mnie i dla Maleństwa to nie lada frajda. Wyszukujemy osoby, czytamy jakie kartki chcą otrzymywać, oglądamy ich ulubione na "ścianie kartkowej", potem wspólnie szukamy odpowiedniej kartki, pomagam Maleństwu w napisaniu kilku słów do odbiorcy, Maleństwo kupuje samodzielnie znaczek na poczcie, nakleja i wrzuca do skrzynki. A potem... z  niecierpliwością czeka na kartki z różnych stron świata. Na razie otrzymała cztery.
Jest jeszcze wiele rzeczy, które lubi Maleństwo. Lubi rysować, kolorować, jeździć na flickerze, pływać, spotykać się z koleżankami, surfować w internecie, grać w "Monopol" i "Scrabble" i gry komputerowe. Uwielbia czekoladę co niestety w jej przypadku jest zgubne- a ma to niestety po mamusi :-(- i zarówno pupa jak i brzusio rosną. 
Powiedziałabym, że jest na prawdę niewiele rzeczy, których Maleństwo nie lubi. Czego więc Maleństwo  nie lubi? Warzyw (oprócz ziemniaków)- i to mnie martwi; owoców (z wyjątkiem obranego ze skórki jabłka)- i to też mnie wcale nie cieszy; obcinania paznokci (woli obgryzanie)- i to mnie denerwuje.
Przed chwilo zapytałam: "Maleństwo, a czego ty nie lubisz tak najbaaaardziej na świecie".
"Najbardziej nie lubię kiedy wy walczycie"- odpowiedziało Maleństwo (mając na myśli nasze kłótnie). 
I...aż mi się głupio zrobiło....

Pozdrawiam. 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Party Noworoczne z PALS

Od 8 czy 10 lat jesteśmy czynnymi członkami (ależ to brzmi...) Grupy Wsparcia Młodych Parkinsoników (tak to by się mniej więcej tłumaczyło). Prawdą jest, że młodzi Parkinsonicy wcale młodzi już nie są, ale kiedyś byli. To osoby, które choroba dopadła w młodszym niż regulamin nakazuje wieku (generalnie choroba parkinsona atakuje osoby starsze- po 60 roku życia; osoby przed 40 rokiem życia to rzadkie przypadki a przed 30 to bardzo rzadkie przypadki).
Kiedyś spotkania były częściej- teraz odbywają się mniej więcej raz na kwartał. Takim spotkaniom towarzyszą prelekcje specjalistów zajmujących się leczeniem  choroby Parkinsona, spotkania z osobami związanymi w jakiś sposób z tą chorobą, jak również nauczycielami tańca (teraz nawet są organizowane specjalne kursy tańca dla Parkinsoników, ponieważ taniec jest świetną formą rehabilitacji), instruktorami jogi, fizjoterapeutami, psychologami. Jest to również okazja do spotkania towarzyskiego, podzielenia się doświadczeniami i nawiązania znajomości. Lubimy chodzić na te spotkania i staramy się uczestniczyć w każdym z nich.
Raz do roku w okresie okołoświątecznym organizowane jest spotkanie świąteczno- noworoczna. W ciągu ostatnich bodajże 3 lat zwykle odbywa się w tym samym lokalu- Goat Grill. To chyba dość popularne miejsce w Dublin 14, bo zawsze jest tu niesamowity tłok. Na szczęście my mamy swoją własną salę- tylko dla nas.

Zdjęcie nie jest najlepszej jakości (robione z telefonu przy najgorszej z możliwych irlandzkiej pogodzie)

Nie wiem czemu przed budynkiem stoją te słonie, konie i drogowskazy skoro restauracja nosi nazwę Goat Grill???
Jedzenie dają tu pyszne, atmosfera jest niezwykle sympatyczna, jest muzyka na żywo i wspólne śpiewy (my oczywiście odpadamy, bo oprócz piosenki o legendarnej Molly Malone nie znamy żadnych tutejszych powszechnie znanych piosenek biesiadnych) oraz loteria (fantami są przedmioty, które każdy przynosi ze sobą), którą najbardziej ekscytuje się Maleństwo.
Chocolate brownie....
....to to co Maleństwo lubi najbardziej ;-)

Homemade apple pie ciepłe i z bitą śmietaną (i jak tu zachować dietę ;-)
Mimo, że w tym roku (wyjątkowo) frekwencja była dość niska- około 20 osób tylko- miło spędziliśmy czas. Śpiewów co prawda nie było, ale muzyka na żywo i owszem- banjo, skrzypce i irlandzki folklor.


Chciałam nagrać chociaż jeden utwór, ale w gwarze rozmów nie miało to większego sensu. No i oczywiście bez tańców w kółeczko się nie obyło :-). Nie uwieczniłam tego momentu bo sama w kółeczku próbowałam wykicać coś na kształt irlandzkiego tańca ;-).
No i w tym roku wyjątkowe szczęście mieliśmy w loterii... Chyba dlatego, że Maleństwo było losującą "sierotką" (można by nawet sądzić, że to jakiś spisek był, bo w sumie zebraliśmy 7 fantów).
Nasze szczęśliwe kupony loteryjne.....
....oraz łupy czyli wygrane fanty ;-)))
Maleństwo najbardziej zadowolone z "bulgoczącej" lampy. Prawdę mówiąc mnie ona nie zauroczyła (powiedziałabym, że wręcz przeciwnie), ale ważne, że Maleństwo się cieszy ;-)))

Mnie za to ucieszyła książka- album o Grace Kelly, z pięknymi fotografiami.
Oprócz tego jesteśmy bogatsi o: zegarek dziecięcy sztuk 1, czekoladki miętowe opakowanie 1, zestaw SPA opakowanie 1, zawieszka- choinka srebrna z miejscem na fotografię sztuk 1, perfuma- miniaturka flakonik 1, kupon do Tesko wartość 10 euros :-).
Następne spotkanie z Grupą Wsparcia prawdopodobnie dopiero wiosną. Miło będzie się znowu spotkać ;-).

Pozdrawiam.

sobota, 11 stycznia 2014

O Miśku, szydełkowaniu i kartek wysyłaniu.


Zacznę od Miśka...Post bez Miśka to post stracony :-). Ale jak mogę nie pisać o Miśku skoro jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu (oczywiście w hierarchii najważniejszych w mym życiu osób prym wiedzie Maleństwo- bo jakżeby inaczej).
Co mogę napisać dzisiaj o Miśku? Ano, to że czasem jego beztroska i egoizm doprowadzają mnie do szału. Misiek ma swój mały świat i żyje w nim według swoich własnych reguł (oczywiście w towarzystwie Pana Parkinsona). Żadne prośby czy groźby nie zmienią zasad jego działania, żadne rady nie są brane pod uwagę... Misiek wie wszystko najlepiej, a już szczególnie biegły jest w dziedzinie swojej choroby. Jego choroba jest również wymówką na wszystko: na złe samopoczucie, na spóźnienie, na bałagan który robi gdziekolwiek się pojawi, na lenistwo itp, itd, itd (jak pisał klasyk czyli Osiecka w "Okularnikach";-)
Ale do rzeczy... A rzecz w tym, że Misiek wymyślił sobie, że będzie chodził spać między 3:00 a 5:00 nad ranem, a wstawał około południa. Wiem w czym rzecz. Otóż Misiek jest leczony (oprócz głębokiej stymulacji mózgu) pompą apomorfinową (apomorfina nie ma nic wspólnego z morfiną oprócz nazwy, a tym samym Misiek morfinistą nie jest). Jest to lek podawany podskórnie. Rano włączamy pompę (wkłuwam się pod skórę na brzuchu i instaluję mały wenflon) zaś przed zaśnięciem pompa powinna być wyłączona i odinstalowana. Miśkowi chodzi właśnie o jak najpóźniejsze wyłączenie pompy. W związku z tym błąka się po mieszkaniu, przysypia w fotelu po to tylko, aby pompa działała jak najdłużej. Oczywiście przekonywanie, że jego teoria nie ma sensu ( ponieważ jeśli kładzie się późno- również późno wstaje i pompa startuje dopiero od południa, a gdyby kładł się wcześniej- wstawałby wcześniej i pompa startowałaby wcześniej) nic nie daje. Jego durnowata teoria jest nie do obalenia.
APO
A pompa apomorfinowa wygląda tak.( fotografia pożyczona ze strony www.youngandshaky.com)

Oprócz tego, że taki tryb życia nie jest wskazany dla Miśka (parkinsonicy powinni być systematyczni  wypracować codzienną rutynę- to ważne dla ich prawidłowego funkcjonowania), dodatkowo jego nawyki dezorganizują mi dzień. Bo do południa praktycznie jestem uziemiona. Najpierw go budziłam. Budzenie trwało kilka godzin i budziłam go od trzech do pięciu razy. W końcu... zrezygnowałam.
Kolejnym problemem są ćwiczenia, które po to, aby funkcjonować w miarę normalnie powinien wykonywać codziennie, a nawet kilka razy dziennie. Nie ćwiczy...Zasiada w południe albo jeszcze później w fotelu z komputerem i tak siedzi do rana (z przerwami na klopa). Prosiłam go, tłumaczyłam (z resztą  co mam mu tłumaczyć skoro sam o tym wie, bo w dziedzinie choroby Parkinsona biegły jest), że jest potrzebny mi i Maleństwu, że taki tryb życia nie prowadzi do niczego dobrego- to prosta droga do wózka inwalidzkiego i szybkiego postępu choroby. "Tak, tak. Ja wiem.. Muszę się za siebie wziąć". I niestety na tym się kończy.
Nowy Rok stał się dobrym momentem na zmiany i Misiek uroczyście mi obiecał, że zmieni swoje nawyki, zacznie ćwiczyć i dbać o siebie i......ggg.....uzik z pętelką. Dziś jest 10 stycznia. Misiek jak spał tak śpi. Dotychczas na ćwiczenia nie poświęcił ani minuty.
Dzisiaj przelała się czara goryczy. Misiek miał spotkanie z psychologiem  o 11:00. Oczywiście dla Miśka to baaaardzo wczesna pora. Budziłam go..."Mam wszystko pod kontrolą"- taką odpowiedź usłyszałam. Oczywiście musiałam nieźle przycisnąć pedał gazu w samochodzie, żeby zdążyć na czas- tak ta "samokontrola" się zakończyła. Misiek bez śniadania, niemalże wprost z łóżka (pomijając 10 minutowy pobyt w łazience), z dyskinezami- oczywiście o przejściu 100 metrów z samochodu do budynku przychodni nie było mowy. Próbowałam go przewieźć na siedzeniu chodzika i...lepiej pominę szczegóły. Spotkanie się nie odbyło ponieważ Misiek był tak spocony z powodu dyskinez, że odkleił mu się wenflon na brzuchu, rurka wyszła spod skóry, apomorfina przestała płynąć,  i Misiek stracił formę, a jak już zobaczył, że pompa nie podaje leku to wpadł w taką panikę, że już nie dał rady ruszyć ani ręką ani nogą i jeszcze mu się oczy dodatkowo zamknęły. Oczywiście kiedy już (przy dużej pomocy doktora L.) doholowałam Miśka do samochodu, jego ogromna niemoc od razu ustąpiła na rzecz niemocy zwyczajnej- czyli miejsce we własnym samochodzie obok własnej żony (a nie w gabinecie lekarskim na przeciw obcego faceta) zadziałały jak doza apomorfiny.
A gdyby ten dzień był zorganizowany inaczej, gdyby Misiek wstał odpowiednio wcześnie, miał czas na zjedzenie śniadania, ubranie bez pośpiechu i spacer (a nie wyścig) z samochodu do przychodni, wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. Zaoszczędziłby stresu sobie i mi, a sesja z psychologiem odbyłaby się normalnie.
I co z takim Miśkiem zrobić? Dać ostatnią szansę po raz setny i liczyć na poprawę??? A może ukarać, ucho oberwać czy coś??? Jeszcze nie podjęłam decyzji...
Miś
Na oberwane ucho każdy miś musi sobie zasłużyć ;-) (K. Siesicka) 

Są pewne umiejętności, których nigdy nie zapominamy mimo, że nie wykorzystujemy ich nawet latami. Tak jest z jazdą rowerem, albo pływaniem, albo...szydełkowaniem. Ostatni raz szydełkowałam na ZPT w ósmej klasie (gdyby ktoś nie umiał rozwinąć skrótu ZPT wyjaśniam- Zajęcia Praktyczno Techniczne) i o dziwo nadal umiem szydełkować. Do prób po latach zachęciły mnie dziewczyny z blogów  www.kotburykot.blogspot.com  oraz www.podnorweskimniebem.blogspot.com. Może nie jestem mistrzem w dziedzinie szydełkowania, ale...jest to zajęcie relaksujące i sprawia mi radość. Porwałam się nawet na taką rzecz jak pled o wymiarach 2m na 1m. Robiłam go chyba z 3 miesiące, ale miałam kilkudniowe przerwy. Oczywiście są pewne niedociągnięcia, trochę słabe wykończenie i nierówności, ale na łóżku Maleństwa prezentuje się całkiem nie źle i dumna jestem z siebie strasznie.

Przed świętami kupiłam sobie książkę o szydełkowaniu z kilkoma prostymi projektami- między innymi z girlandą z kolorowych szydełkowych gwiazdek. Pomyślałam, że fajnie będzie wyglądała na ścianie u Maleństwa. 
Koszyczek- gazetownik kupiłam na wyprzedaży w Ikei.
Gwiazdki będą połączone i zawisną w pokoju Maleństwa. Lulka- dziewiarka inaczej ;-)
Podoba mi się jeszcze haft krzyżykowy, ale nigdy tego nie robiłam. Tymczasem zakupiłam sobie gazetkę o tej tematyce (również ze względu na kalendarzyk w stylu vintage jako dodatek). Wzory są urocze. Może kiedyś się skuszę.
 
W okresie międzyświątecznym spotkaliśmy się z naszymi starymi znajomymi, których bardzo lubimy. Są to rodzice najlepszej przyjaciółki Maleństwa- Rózi (w zasadzie wszyscy nasi znajomi, z którymi utrzymujemy kontakty towarzyskie są rodzicami przyjaciół Maleństwa). Znamy się od sześciu lat prawie. W związku z naszą przeprowadzką na drugi koniec miasta kontakty się nieco rozluźniły, ale nadal staramy się spotkać kilka razy do roku, mailujemy do siebie i wysyłamy sms-y, a Maleństwo z Rózią piszą do siebie listy, wysyłają kartki i nadal są najlepszymi przyjaciółkami. Rodzice Rózi to małżeństwo irlandzko- holenderskie. Mimo naszej miernej znajomości języka angielskiego zawsze jakoś świetnie się nam rozmawia.
Ale do rzeczy...Otóż Mama Rózi pokazała mi stronę internetową www.postcrossing.com. Strona istnieje od wielu lat, ale nigdy o niej  nie słyszałam. Idea działania "Postcrossing" bardzo mi się spodobała. Polega na przesyłaniu kartek pocztowych osobom na cały świecie, wylosowanym z grona zarejestrowanych użytkowników. Na stronie należy założyć własny profil, można określić preferencje dotyczące tematyki kartek i do dzieła. Założyłyśmy profil Maleństwu. 
Jest bardzo podekscytowana oczekując na pierwszą kartkę. Sama wysłała 5: do Rosji, Niemiec, Holandii, USA i na Białoruś. Zastanawiam się nad założeniem własnego konta. Uwielbiam kartki zwłaszcza takie stylizowane na stare, albo stare czarno- białe fotografie, i jeszcze takie z motywami aniołów i wróżek. Znalazłam fajną stronkę z wzorami kartek, które można sobie zamówić on- line link tutaj. Do najtańszych nie należą niestety, ale skusiłam się na kilka. Aktualnie czekam na przesyłkę. W dzieciństwie zbierałam kartki- takie z portretami dzieci i znaczki- miałam duży niebieski klaser. Nawet nie pamiętam co się z nimi stało. W każdym bądź razie zmieniłam upodobania i zaczęłam zbierać plakaty zespołów z gazet i zarówno kartki jak i znaczki poszły w zapomnienie. Mogłabym teraz z nie małą przyjemnością powrócić do hobby sprzed lat...
Oj coś ten post długaśny mi się zrobił... Kończyć trza ;-). Mam nadzieję, że nie zostaliście zanudzeni na śmierć :-)

Pozdrawiam.