Translate

sobota, 22 lutego 2014

Mid- term break cz. II

I ostatnie dni ferii się kończą...Maleństwo na nudę raczej narzekać nie mogło (no niech tylko spróbuje). Czwartkowy poranek spędziliśmy na krytym placu zabaw, znanym wśród naszych rodaków pod nazwą "Kulki". Każda dzielnica ma swoje "Kulki". To popularne miejsce nie tylko zabaw, ale także organizowania przyjęć urodzinowych dla dzieci. My jednak tym razem zostaliśmy zaproszeni na "stare śmieci" przez Rózię (przyjaciółkę Maleństwa, o której wspominałam tutaj) i jej mamę. Wybraliśmy się do Spraoi na Long Mile Road czyli na przeciwny kraniec Dublina. W tej okolicy mieszkaliśmy przez 6 lat (pod aktualny adres przeprowadziliśmy się dopiero 2 lata temu) i mimo, że dzielnica nie cieszy się zbyt dobrą opinią mam do niej wielki sentyment. Pamiętam, że płakałam, kiedy się przeprowadzaliśmy. Teraz oczywiście za Chiny bym tam nie wróciła- odwiedzić i owszem, powspominać- proszę bardzo, ale żeby mieszkać -no way.
Tak czy owak osobom zamieszkującym w pobliżu Long Mile Road, którzy jeszcze nie odwiedzili Spraoi- polecam to miejsce. To zdecydowanie najlepsze "Kulki" w całym Dublinie :-).
 źródło
źródło
Tak więc Maleństwo miało okazję spotkać i pobawić się z Rózią, a ja przy kubku dobrej kawy pokonwersować z mamami (bo obecne były oprócz mamy Rózi też inne mamy- niektóre z nich miałam okazję poznać wcześniej) . Nie ukrywam, że największą prezyjemność sprawiła mi rozmowa z mamą Rózi. Zawsze miałyśmy dobry kontakt i wiele wspólnych tematów. Mama  Rózi przyniosła równieć zestaw kartek pocztowych, które wcześniej przy okazji własnych zakupów, zamówiła na moje konto z Amazon. Na kartkach widnieją grafiki, pochodzące z okładek popularnej serii książek dla dzieci- Ladybird. Kartki są urocze, niektóre jak ze starego elementarza- czyli dokładnie takie jak lubię.


Udało nam się również wczoraj wybrać do National Museum of Ireland. Poszczególne działy tego muzeum znajdują się w różnych budynkach rozrzuconych w Dubinie (a dział Country Life znajduje w Co. Mayo- w  zachodniej części Irlandii). My wybraliśmy Natural History przy Marrion Street, a że tuż za płotem znajduje się National Gallery of Ireland nie omieszkaliśmy zajrzeć również i tam.
W National Museum of Ireland największą frajdę miało Maleństwo. Podobały się jej te wypchane zwierzaki i nadziane na szpilki owady :-/. Nie żebym należała do osób walczących o ochronę zwierząt...ale jakieś biedne te zwierzaki. Niektóre eksponaty, że tak powiem delikatnie, nadgryzione zębem czasu- z wyleniałym (lub zjedzonym przez mole) futrem, albo z ubytkami zębów (tudzież nosorożec z oberwanym rogiem). W podobnym muzeum byliśmy z Salzburgu (pisałam o tym tutaj), gdzie powiedziałabym poziom był znaaaacznie wyższy. Tak czy owak Maleństwo było bardzo podekscytowane. Aż piszczało z radości.
Budynek muzeum
Zwierzęta zamieszkujące Irlandię
Jakaś czacha ;-)
Takie gigantyczne jelenia naprawdę istnieją
Zwierzęta świata
Coś weszło morsowi między zęby ;-)
Ogromny szkielet wieloryba
Natomiast National Galery Of Ireland- to dopiero uczta dla oka ;-). Nie jestem pasjonatką ani znawcą malarstwa, ale lubię galerie (i to niekoniecznie handlowe ;-), a w tutejszej galerii znajdują się prawdziwe perełki.

Landscape with the Rest on the Flight into Egypt. Rembrandt (więcej tutaj)
Interior with Figures Playing the Game. Rembrandt
The Taking of Christ. Caravaggio (więcej tutaj)
Woman Writing Letter with her Mind. Vermeer (więcej tutaj). Mój ulubiony malarz.
Ecce Homo. Tycjan (więcej tutaj)
Portrait of Dona Antonia Zarate. Goya (więcej tutaj)
Still Life with a Mandolin. Picasso (więcej  tutaj)
To tylko namiastka tego co można zobaczyć w dublińskiej Galerii Narodowej. Można znależć tu także obrazy Monet'a, Van Gogh'a, Velazquez'a, Rubens'a.
Zauroczyły mnie również stare ikony.
Misiek wczoraj osłabł nieco i ciężko mu było chodzić. Na szczęście w Galerii można wypożyczyć wózek co bardzo ułatwiło zwiedzanie nie tylko Miśkowi, ale mnie. Nie mogłabym skupić się na podziwianiu tych wspaniałych dzieł, gdybym miała śwadomość, że Misiek gdzieś tam podążąjąc za mną ma problemy ruchowe, czy też nie jest w stanie strzelić sobie extra dawki apomorfiny.

Oczywiście  herbatka i ciacho w kawiarance należą do programu obowiązkowego naszych wycieczek.
 Wracając zahaczyliśmy o pobliski park. Nie ominęliśmy również placu zabaw- bo jakże można przejść obojętnie obok huśtawki czy drabinek ;-)

I jeszcze kilka kadrów z ulic Dublina.
Oskar Wilde jak żywy ;-)

Miejsce pamięci z wiecznym ogniem

W poniedziałek wracamy do rutyny, ale nie na długo bo już 17 marca świętujemy Św. Patryka, a 11 kwietnia rozpoczynają się ferie wielkanocne ;-)

Tymczasem pozdrawiam z wietrznej jak zwykle Irlandii (gwiżdże wiatr na cały świat ;-)

czwartek, 20 lutego 2014

Mid- term break.

No i mamy ferie...a właściwie już końcówkę ferii- bo w Irlandii trwają tylko tydzień :-(  Potrzeba mi było takich kilku niespiesznych, leniwych dni. Powiem więcej- nie miałabym nic przeciwko temu, aby ferie trwały nieco dłużej...
Mieliśmy plany wyjazdowe. Chcieliśmy wybrać się do Muzeum Titanica w Belfaście. Niestety pogoda nie dopisała, a większość zwiedzania- z tego co widzieliśmy na stronie internetowej- odbywałaby się na zewnątrz. Chcieliśmy również odwiedzić kilka miejscowych muzeów i... jutro wybieramy się do Muzeum Narodowego, ale co z tego wyniknie do końca nie wiem.
Mimo to, że planów nie zrealizowaliśmy Maleństwo raczej się nie nudziło. W poniedziałek gościliśmy  koleżankę z klasy Maleństwa. Dziewczyny były bardzo grzeczne: grały w gry, bawiły się konikami Pony i Moshi Monsters, coś tam robiły w komputerze i... nie mogły się rozstać. No i umówiły się w jakiejś grze komputerowej (chyba Roblox się nazywa)... Mimo, że sama pogrywam sobie od czasu do czasu w jakieś gierki, za moim dzieckiem już nie nadążam. Umawianie się z koleżanką z klasy w grze komputerowej- czy to nie brzmi jak scena z filmu since- fiction :-) ?

We wtorek za namową Maleństwa udaliśmy się do kina na "Lego Movie" 3D (powiedziałabym, że to taki "Matrix" w wersji Lego). Maleństwo zachwycone. Co do mnie- hmmmm...coż...Radość dziecka- radością rodzicielki. Misiek też się z nami wybrał... bo lubi spać w kinowym fotelu ;-)

Jeśli ktoś się zastanawia, czy warto dziecię swe zabrać na "Lego Movie" mogę gwarantować, że osobnik w wieku pomiędzy 4 a 10 rokiem życia, bez względu na płeć wyjdzie zadowolony.
Aha...uwaga, bo główny motyw muzyczny filmu- czyli piosenka "Everything Is Awesom"- wpada w ucho i nie chce się odczepić ;-)))
Wtorkowe popołudnie Maleństwo spędziło u koleżanki. Było jeszcze kilka dziewczyn z jej klasy. Wróciła radosna, wybawiona i niebywale zmęczona.

A wczoraj w końcu słońce wyjrzało zza chmur. Od rana pogoda zapowiadała się wspaniale- bezchmurne niebo, odrobina wiatru i temperatura z pewnością ponad 10 st. C. Idealnie na jakiś plenerowy wypad. Zanim jednak Misiek- swoim starym zwyczajem- wykaraskał się z betów, zanim go za to skrzyczałam, zanim mnie przeprosił i pogodziliśmy się, nastało późne popołudnie i...pogoda zaczęła się psuć :-(
Mimo to postanowiliśmy, że pojedziemy. Wybraliśmy Skerries- nadmorską miejscowość oddaloną od Dublina o jakieś 20 km.
Miasteczko znane jest ze starych wiatraków, w których aktualnie znajduje się muzeum. Koniecznie trzeba tam zajrzeć. Widoki niesamowite zwłaszcza w pogodny dzień. Mieliśmy okazję być tam w środku lata dwa lata temu (niestety nie mogę odnaleźć zdjęć). Wtedy zwiedziliśmy muzeum i byliśmy wewnątrz wiatraków. Tym razem rzuciliśmy tylko okiem (a w zasadzie nędznym obiektywem mojego aparatu).
Skerries od strony portu.
Skerries od strony wiatraków (wieża Holmatrick)






Czy nie piękne te wiatraki? Ja się w nich zakochałam od pierwszego wejrzenia. Latem wyglądają niesamowicie szczególnie gdy wokoło kwitną krzewy, a w trawie żółcą się mniszki i bielą stokrotki.
Zwiastuny wiosny.
Niezwykle pożyteczny eksponat ;-)
A zimno było okropnie na tej naszej wycieczce. Przydały się dwie dyżurne czapki, które wożę w samochodzie na wszelki wypadek. Użyliśmy ich po raz pierwszy i... stwierdzam, że są baaardzo nietwarzowe (dlatego nie zamieszczam zdjęć w czapkach- przynajmniej moich), ale za to baaardzo ciepłe.
Następnym przystankiem było Skerries Harbour. Znajdują się tu parkingi, miejsca widokowe, plac zabaw dla dzieci i ścieżki spacerowe.


Oczywiście nie mogliśmy przejść obojętnie obok placu zabaw ;-)
Można napawać się tu widokami o tematyce iście marynistycznej- kutry rybackie ciągnące sieci, stada mew, spienione morskie fale i pobliskie wyspy (a jest ich pięć). Na jednej z nich przebywał podobno Św. Patryk (stąd jej nazwa), na innej znajduje się latarnia morska, na kolejnej Martello Tower (informacje o tego typu obiekcie tutaj).
Shenick Island z Martello Tower

St. Patrick Island

Na pierwszym planie St. Patrick Island, wytężając wzrok po lewej można dostrzec Rockabill z latarnią morską.
Kuter rybacki ciągnący sieci.
W oddali, w pogodny dzień można  również dostrzec góry Mourne, które położone są już w Irlandii Północnej. My jednak (tym razem) nie mieliśmy takiego szczęścia i mogliśmy się jedynie domyślać, że góry Mourne gdzieś tam w oddali sobie stoją. A dowodem na to, że tam naprawdę są był choćby ustawiony w punkcie widokowym pomnik w formie ławki, poświęcony kompozytorowi niejakiemu Percy'emu French, którego to widok z tego miejsca zainspirował do stworzenia znanej irlandzkiej piosenki "Were the Mountains of Mourne sweep down to the sea".
Ławeczka Percy'ego French'a i...
...tablica pamiątkowa mu poświęcona (oraz moje wysłużone buty trekkingowe)
Rzut oka na morze w ołowianym kolorze ;-) (a Misiek w śmiesznej czapce ha ha)
Miejsce upamiętniające tych, którzy zginęli na morzu
Po miłym spacerku, zmarznięci na kość z radością zakupiliśmy sobie gorące herbatki i kawki, a co niektórzy raczyli się również gorącymi naleśnikami z czekoladą.



Bajkowy sklepik z gorącymi napojami. Wśród dzieci większą popularnością ciszyły się lody choć podejrzewam, że ich temperatura była wyższa niż temperatura powietrza ;-)
Jeszcze tylko parę fotek w porcie, kilka zebranych muszelek w lodowatej wodzie i powrót do ciepłego domku.



Urocze imiona kutrów ;-)


Naszą wyprawę mimo lodowatego wiatru, mżawki i niskiej temperatury możemy uznać jako udaną. Z pewnością nie raz jeszcze zawitamy w Skerries.

Pozdrawiam gorąco z mojej kanapy (popijając herbatkę owocową z miodem).