Translate

czwartek, 20 lutego 2014

Mid- term break.

No i mamy ferie...a właściwie już końcówkę ferii- bo w Irlandii trwają tylko tydzień :-(  Potrzeba mi było takich kilku niespiesznych, leniwych dni. Powiem więcej- nie miałabym nic przeciwko temu, aby ferie trwały nieco dłużej...
Mieliśmy plany wyjazdowe. Chcieliśmy wybrać się do Muzeum Titanica w Belfaście. Niestety pogoda nie dopisała, a większość zwiedzania- z tego co widzieliśmy na stronie internetowej- odbywałaby się na zewnątrz. Chcieliśmy również odwiedzić kilka miejscowych muzeów i... jutro wybieramy się do Muzeum Narodowego, ale co z tego wyniknie do końca nie wiem.
Mimo to, że planów nie zrealizowaliśmy Maleństwo raczej się nie nudziło. W poniedziałek gościliśmy  koleżankę z klasy Maleństwa. Dziewczyny były bardzo grzeczne: grały w gry, bawiły się konikami Pony i Moshi Monsters, coś tam robiły w komputerze i... nie mogły się rozstać. No i umówiły się w jakiejś grze komputerowej (chyba Roblox się nazywa)... Mimo, że sama pogrywam sobie od czasu do czasu w jakieś gierki, za moim dzieckiem już nie nadążam. Umawianie się z koleżanką z klasy w grze komputerowej- czy to nie brzmi jak scena z filmu since- fiction :-) ?

We wtorek za namową Maleństwa udaliśmy się do kina na "Lego Movie" 3D (powiedziałabym, że to taki "Matrix" w wersji Lego). Maleństwo zachwycone. Co do mnie- hmmmm...coż...Radość dziecka- radością rodzicielki. Misiek też się z nami wybrał... bo lubi spać w kinowym fotelu ;-)

Jeśli ktoś się zastanawia, czy warto dziecię swe zabrać na "Lego Movie" mogę gwarantować, że osobnik w wieku pomiędzy 4 a 10 rokiem życia, bez względu na płeć wyjdzie zadowolony.
Aha...uwaga, bo główny motyw muzyczny filmu- czyli piosenka "Everything Is Awesom"- wpada w ucho i nie chce się odczepić ;-)))
Wtorkowe popołudnie Maleństwo spędziło u koleżanki. Było jeszcze kilka dziewczyn z jej klasy. Wróciła radosna, wybawiona i niebywale zmęczona.

A wczoraj w końcu słońce wyjrzało zza chmur. Od rana pogoda zapowiadała się wspaniale- bezchmurne niebo, odrobina wiatru i temperatura z pewnością ponad 10 st. C. Idealnie na jakiś plenerowy wypad. Zanim jednak Misiek- swoim starym zwyczajem- wykaraskał się z betów, zanim go za to skrzyczałam, zanim mnie przeprosił i pogodziliśmy się, nastało późne popołudnie i...pogoda zaczęła się psuć :-(
Mimo to postanowiliśmy, że pojedziemy. Wybraliśmy Skerries- nadmorską miejscowość oddaloną od Dublina o jakieś 20 km.
Miasteczko znane jest ze starych wiatraków, w których aktualnie znajduje się muzeum. Koniecznie trzeba tam zajrzeć. Widoki niesamowite zwłaszcza w pogodny dzień. Mieliśmy okazję być tam w środku lata dwa lata temu (niestety nie mogę odnaleźć zdjęć). Wtedy zwiedziliśmy muzeum i byliśmy wewnątrz wiatraków. Tym razem rzuciliśmy tylko okiem (a w zasadzie nędznym obiektywem mojego aparatu).
Skerries od strony portu.
Skerries od strony wiatraków (wieża Holmatrick)






Czy nie piękne te wiatraki? Ja się w nich zakochałam od pierwszego wejrzenia. Latem wyglądają niesamowicie szczególnie gdy wokoło kwitną krzewy, a w trawie żółcą się mniszki i bielą stokrotki.
Zwiastuny wiosny.
Niezwykle pożyteczny eksponat ;-)
A zimno było okropnie na tej naszej wycieczce. Przydały się dwie dyżurne czapki, które wożę w samochodzie na wszelki wypadek. Użyliśmy ich po raz pierwszy i... stwierdzam, że są baaardzo nietwarzowe (dlatego nie zamieszczam zdjęć w czapkach- przynajmniej moich), ale za to baaardzo ciepłe.
Następnym przystankiem było Skerries Harbour. Znajdują się tu parkingi, miejsca widokowe, plac zabaw dla dzieci i ścieżki spacerowe.


Oczywiście nie mogliśmy przejść obojętnie obok placu zabaw ;-)
Można napawać się tu widokami o tematyce iście marynistycznej- kutry rybackie ciągnące sieci, stada mew, spienione morskie fale i pobliskie wyspy (a jest ich pięć). Na jednej z nich przebywał podobno Św. Patryk (stąd jej nazwa), na innej znajduje się latarnia morska, na kolejnej Martello Tower (informacje o tego typu obiekcie tutaj).
Shenick Island z Martello Tower

St. Patrick Island

Na pierwszym planie St. Patrick Island, wytężając wzrok po lewej można dostrzec Rockabill z latarnią morską.
Kuter rybacki ciągnący sieci.
W oddali, w pogodny dzień można  również dostrzec góry Mourne, które położone są już w Irlandii Północnej. My jednak (tym razem) nie mieliśmy takiego szczęścia i mogliśmy się jedynie domyślać, że góry Mourne gdzieś tam w oddali sobie stoją. A dowodem na to, że tam naprawdę są był choćby ustawiony w punkcie widokowym pomnik w formie ławki, poświęcony kompozytorowi niejakiemu Percy'emu French, którego to widok z tego miejsca zainspirował do stworzenia znanej irlandzkiej piosenki "Were the Mountains of Mourne sweep down to the sea".
Ławeczka Percy'ego French'a i...
...tablica pamiątkowa mu poświęcona (oraz moje wysłużone buty trekkingowe)
Rzut oka na morze w ołowianym kolorze ;-) (a Misiek w śmiesznej czapce ha ha)
Miejsce upamiętniające tych, którzy zginęli na morzu
Po miłym spacerku, zmarznięci na kość z radością zakupiliśmy sobie gorące herbatki i kawki, a co niektórzy raczyli się również gorącymi naleśnikami z czekoladą.



Bajkowy sklepik z gorącymi napojami. Wśród dzieci większą popularnością ciszyły się lody choć podejrzewam, że ich temperatura była wyższa niż temperatura powietrza ;-)
Jeszcze tylko parę fotek w porcie, kilka zebranych muszelek w lodowatej wodzie i powrót do ciepłego domku.



Urocze imiona kutrów ;-)


Naszą wyprawę mimo lodowatego wiatru, mżawki i niskiej temperatury możemy uznać jako udaną. Z pewnością nie raz jeszcze zawitamy w Skerries.

Pozdrawiam gorąco z mojej kanapy (popijając herbatkę owocową z miodem).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz