Translate

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Wyprawa do Co Kerry. Dzień trzeci.

Rankiem dnia trzeciego promienie słońca zapukały do naszego hostelowego okna z widokiem na góry. Niezwykle nas to ucieszyło i pełni nadziei przygotowywaliśmy się do naszej wyprawy. A zaplanowaliśmy wycieczkę objazdową- niemalże 200 kilometrową trasę znaną pod nazwą Ring of Kerry.
Zanim wyruszyliśmy w drogę pozwoliłyśmy sobie z Maleństwem nakarmić hostelowy inwentarz w składzie: królik szt. 1, koza szt. 1 i kur szt......trudno zliczyć :-) I wtedy właśnie przekonałyśmy się, jak bardzo słońce nas zmyliło... Na zewnątrz ziąb był okrutny, wiatr porywający, a temperatura niewiele powyżej 0 stopni. Brrrr.... No nie wiem co wolę deszcz czy takie przeszywające do szpiku kości zimno...
Tak się złożyło, że jedynie kozę sfotografowałam.
Tak czy owak zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę.
Ring of Kerry to niezwykle malowniczy szlak, wiodący wokół półwyspu  Iveragh. Podczas wycieczki można podziwiać i górskie krajobrazy i potężne klify i urokliwe plaże... Warto zatrzymać się na przydrożnym parkingu i delektować się widokami, słuchać szumu oceanu, wdychać morskie powietrze...chyba, że... przytrafi Wam się pogoda taka, jaką my mieliśmy- wtedy lepiej jedynie podziwiać widoki i to... zza szyby samochodu.
Przydrożne widoki...i niech was nie zwiądą promienie słońca....
Naszym pierwszym prawdziwym przystankiem było Centrum Edukacyjne Skellig (The Skellig Experience Visitor Centre) na wyspie Valentia (więcej informacji można znaleźć tutaj klik).
Na wyspę Valentia dostaliśmy się bez problemów, gdyż łączy ją ze stałym lądem droga, poprowadzona wzdłuż grobli. Wyspa ma 11 km długości i podobno znana jest jako ośrodek sportów wodnych (tak mówi przewodnik). Przyciąga również turystów, pragnących zobaczyć z bliska wyspy Skellig, które leżą około 12 km od stałego lądu. Podczas naszej wizyty Wyspa Valentia wyglądała na nieco wyludnioną (co ma swoje uroki). Oprócz nas spotkaliśmy jeszcze kilku, samochodowych turystów...Być może pojawiliśmy się w tym regionie zbyt wcześnie, poza tzw. sezonem, może w okresie letnim miejsce to tętni życiem. Wierzę, że tak.
Widok sprzed Skellig Experience Centre na groblę wiodącą na Wyspę Valentia.
W Centrum Edukacyjnym Skellig przygotowano audiowizualny pokaz poświęcony wyspom Skellig. Na większej z wysp- Skellig Michael znajduje się średniowieczny klasztor założony w VII wieku i funkcjonujący prawdopodobnie do XII wieku, kiedy to mnisi zdecydowali się na przeprowadzkę na stały ląd. Klasztor leży na wysokości 218m n.p.m. i prowdzą do niego prawie 1000- letnie stopnie. Klasztor składa się z 6 kamiennych cel kształtem przypominających ule i dwóch oratoriów- przypominających  odwrócone łodzie.
Na Skellig Michael znajdują się również dwie XIX wieczne latarnie morskie z czego jedna jest wciąż czynna.
Mniejsza wyspa w całości należy do ptaków. Żyje tu na przykład jedna z największych kolonii głuptaków (około 22 tys. par)

W Centrum Edukacyjny Skellig można również wynająć statek wycieczkowy, który zawiezie w pobliże wysp Skellig.
Chętni, którzy chcieliby zwiedzić wyspę Skellig Michael powinni zgłosić się do prywatnych właścicieli statków, którzy takie wyprawy organizują.
Poniżej pozwoliłam sobie zamieścić krótki film, opowiadający o wyprawie na Skellig Michael. My podobny film obejrzeliśmy w małym kinie, w Skellig Experience Centre.
Niesamowity klimat...nie sądzicie??? Ja jestem pod wrażeniem i mam nadzieję, że kiedyś udamy się na taką wyprawę.
Tymczasem jednak musieliśmy zadowolić się tym, co zaoferowano nam w Centrum Edukacyjnym...
 
Z punktów widokowych na wyspie Valentia mogliśmy jedynie spoglądać w kierunku wysp Skellig. Sztormowa, kapryśna pogoda nie pozwoliłaby na żaden rejs w kierunku wysp.
Niedaleko od Wyspy Valentia w szczerym polu znaleźliśmy niespodziewanie bardzo ciekawe i najwyraźniej niedawno zagospodarowane miejsce. Otóż jeden z miejscowych farmerów (niewątpliwie niezwykle kreatywny), w którego posiadaniu były ziemie aż do urwistych klifów,  korzystając z funduszy UE: zbudował parking,toalety, tearoom; zabezpieczył niebezpieczne urwiska, zagospodarował miejsce dla amatorów kempingowania i stworzył tzw, atrakcję turystyczną pod tytułem "Niesamowite klify". Za niewielką odpłatnością można zaparkować samochód na strzeżonym parkingu i udać się na spacer w kierunku klifów. I my tam byliśmy...ale do celu doszłam tylko ja. Wiatr niemalże zmiatał. Misiek z Maleństwem zostali więc w niższej partii urwiska uczepieni ławki, ja natomiast nachylona do podłoża pod kątem 45 stopni podążyłam wyżej.
Po drodze mijaliśmy zbudowane współcześnie kopie mnisich cel ze Skellig Michael. Można było do nich zajrzeć, a nawet ukryć się przed wiatrem- co też Maleństwo uczyniło, odmawiając następnie wyjścia ;-)
Repliki mnisich cel i...ukryte Maleństwo ;-)
Misiek i ja zmagamy się z wiatrem (takie selfie ;-)
Niesamowite klify
Z klifów również można było dostrzec zarys Wysp Skellig
Jeśli się dobrze przyjrzycie zobaczycie na klifie dwa małe punkciki. To Misiek i Maleństwo uczepieni ławki ;-)
Podczas naszej wycieczki nie raz zatrzymywaliśmy się- tak po prostu przy drodze (choć drogi wąskie ;-) żeby popatrzeć (choćby przez szybę), zatrzymać w czasie czyli pstryknąć aparatem i zachwycić się tym co natura ma nam do zaoferowania (a ma naprawdę wiele).
Słońce i deszcz- na przemian czyli po irlandzku i na niebie piękny efekt specjalny tej mieszanki czyli tęcza ;-)
Wzburzone fale.
W uroczym miasteczku Wateville, tuż przy promenadzie spotkaliśmy nawet Charlie Chaplin'a ;-)
W latach 60-tych Charlie Chaplin wraz z rodziną, niemalże co roku spędzał wakacje w Waterville. Stąd też narodził się pomysł zorganizowania w miasteczku Festiwalu Filmów Komediowych jego imienia (Charlie Chaplin Comedy Film Festival). Pierwszy festiwal miał miejsce w 2011r.

Kolejnym punktem na mapie, który zdecydowaliśmy się odwiedzić był Staigue Fort- kamienne grodzisko, wzniesione bez użycia zaprawy. Jest to najlepiej zachowana warownia z epoki żelaza w Irlandii.
A na zakończenie naszej wyprawy wpadliśmy na chwilę do Kenmare- po raz drugi, bo byliśmy tam 9 lat wcześniej, z Maleństwem na plecach. Stare zdjęcie,  z któregoś z poprzednich postów zostało zrobione na molo w Kenmare właśnie.
Przespacerowaliśmy się uliczkami, zjedliśmy hotdoga z przydrożnej budki... Potem podążyliśmy w kierunku magicznego, kamiennego kręgu druidów- prehistorycznego miejsca pogańskiego kultu, złożonego z 15 kamieni i dolmenu w centrum.
Stone Circle w Kenmare.
Nie omieszkaliśmy również zatrzymać się chwilę na miejscowym molo. Powspominaliśmy stare czasy i...na tym zakończyliśmy naszą całodzienną wyprawę.
Zmęczeni, przemarznięci (aczkolwiek szczęśliwi) powróciliśmy do naszego hostelu.
Już następnego dnia mieliśmy pożegnać Co Kerry. Zanim to się jednak stało postanowiliśmy udać się na ostatnią wyprawę... z nieprzewidzianymi przygodami- bo jakże by inaczej....
O tym w następnym poście.

Pozdrawiam. Do zobaczenia niebawem :-)

środa, 15 kwietnia 2015

Wyprawa do Co Kerry. Dzień drugi.

Poranek w Fossie powitał nas...deszczem niestety. Góry ukryły się za ciemnymi chmurami... Choć weź i płacz (jak mawiał mój idol Pawlak Kazimierz). W końcu przyjechaliśmy tu po to, aby nasycić oczy pięknymi krajobrazami, ukoić choć trochę tęsknotę za górami (to ja), pokazać dziecięciu naszemu magiczne miejsca, być tam gdzie dotychczas nie dotarliśmy a tu...pogoda wycina nam taaaaaki numer.
Stwierdziliśmy- nic to!  Przyodzialiśmy nietwarzowe czapki (to ja i Maleństwo- Misiek kategorycznie odmówił i nałożył swoją letnią czapkę, którą znalazł w schowku w samochodzie) kurtki przeciwdeszczowe, a co niektórzy nawet przeciwdeszczowe spodnie  i...w drogę. Nie straszne nam deszcze i wiatry, nie straszne kałuże i błoto! Realizujemy nasze plany.

Na pierwszy ogień poszedł Zamek Ross...A tak na serio... szukaliśmy alternatywy pod dachem, bo deszcz był tak nieprzyjemny, że zwiedzanie w plenerze absolutnie nie wchodziło w rachubę.

Zamek Ross został zbudowany nad brzegiem jeziora Lough Leane około 1420 roku i był rodową siedzibą klanu O'Donoghue, a także ostatnią twierdzą, którą władali Irlandczycy, aż do zdobycia jej przez wojska Cromwella w 1653 roku.

Wewnątrz zamku obowiązuje zakaz fotografowania (oprócz pomieszczenia- muzeum, przedstawiającego historię zamku).
Obiektyw mojego aparatu po przemoczeniu dzień wcześniej zarosiał i fotki z niego wyszły kiepściuchne :-(. Na szczęście mogłam posiłkować się telefonem...
Górne zdjęcie zrobiłam "zmokniętym" aparatem...
Lough Leane- w pogodny dzień widok z pewnością nieziemski.
Mury obronne.
Makieta zamku Ross.
O dziwo mimo fatalnej pogody turystów spotkaliśmy mnóstwo. Zamek Ross zwiedzaliśmy z przewodnikiem i nasza grupa liczyła około 30 osób, a taki tour odbywał się co godzina.
Znudzone Maleństwo i baaaardzo zaczytany Misiek w oczekiwaniu na tour w zamku Ross.
Zdjęcie z okna zamku Ross- jedyne na które zezwoliła Pani Przewodnik...:-/ 
Kolejnym punktem naszej wycieczki miał być Muckross House z pięknymi ogrodem i parkiem, oraz Muckross Abbey- ruiny opactwa Muckross. Deszcz przestał padać i nawet słońce kilkakrotnie wychyliło się zza chmury...Dlatego też zdecydowaliśmy się na spacer. Misiek doskonale sobie radzi w terenie trzymając mnie za rękę więc przejście dystansu około 2 km  nie stanowiłoby dla nas żadnego preblemu, ale przy parkingu spotkaliśmy...Patricka i Sylwestra :-)
Sylwester to koń rasy Connemara, a Patrick to jego właściciel. Rzecz jasna Sylwester zaprzężony był w dwókółkę (taką jak na zdjęciach z poprzedniego postu), a Patrick tak serdecznie zapraszał na przejażdżkę, że nawet znacznie obniżył nam cenę za kurs (a może to taki chwyt marketingowy i obniżka była wpisana w usługę ;-) Całą drogę Patrickowi buzia się nie zamykała (a miał nieco irytujący zwyczaj powtarzania dwa razy ostatnich słów w zdaniu ;-). Opowiadał nam i o meczu Polska- Irlandia i o sztormie, który 2 tygodnie wcześniej powyrywał z korzeniami nawet największe drzewa i o historii i o koniu Sylwestrze, który przeszedł specjalny kurs ciągnięcia wózka dwókołowego...
Miło spędziliśmy czas w towarzystwie Patricka i Sylwestra, a przy okazji w przerwie odwiedziliśmy ruiny Muckross Abbey i spacerowaliśmy w ogrodach Muckross House.
Maleństwo obok woźnicy :-)
Dojeżdżamu do Muckross House
Poniżej zdjęcia z serii my teraz i 9 lat wcześniej ;-). Miejsce to samo tylko my jakby trochę inne ;-)
Maleństwo i ja przed Muckross House (z widokiem na jezioro Muckross) prawie 9 lat temu....
...i my teraz. Niestety nie mogłyśmy położyć się na trawie bo i mokra była i zimna ;-)
Opactwo Muckross zostało założone w 1448r. przez franciszkanów. Na przestrzeni wieków było wielokrotnie niszczone i odbudowywane. Obecnie budynek opactwa jest pozbawiony dachu, choć mury zachowane są w całkiem dobrym stanie. Na cmentarzu można znaleźć zarówno XVII i XVIII- wieczne jak i współczesne nagrobki. Patrick poinformował nas, że na cmentarzu nadal są grzebani zmarli z rodzin, których przodkowie leżą tu od wieków.

Wewnątrz murów Muckross Abbey znajduje się dziedziniec z rosnącym tam- pamiętającym jeszcze mnichów- drzewem cisowym.

Jeśli zaś chodzi o Muckross House...cóż... pałacyk piękny, ale... i tutaj zakaz fotografowania wewnątrz :-( więc nie jestem w stanie pokazać Wam tych wnętrz w stylu elżbietańskim. Powiem tylko, że jest imponujący i...ogromny (65 pokoi). Po wycieczce z przewodnikiem po Muckross House czuliśmy się- serio- zmęczeni. Podobno długość wszystkich korytarzy i schodów wynosi ogółem około 7 km (jakoś trudno mi w to uwierzyć). Współczuję służbie, pracującej tu wieki temu...(obecnie jest dostępna winda dla inwalidów, z której rzecz jasna skorzystaliśmy, i która ułatwiła nam przemieszczanie się).
Muckross House był zaprojektowany przez szkockiego architekta Williama Burn i został zbudowany w 1843r. przez Henry'ego Arthura Herberta- irlandzkiego polityka i jego żonę Mary Balfort Herbert- malarkę, której akwarele nota bene nadal ozdabiają ściany domu.
W 1861r. sama Królowa Wiktoria była gościem Muckross House. 
Misiek i Maleństwo w wymyślonych przez siebie pozach ;-) w tle główne wejście (obecnie wejście znajduje się z boku, a widoczne na zdjęciu drzwi są zamknięte)
"Ogrody są szczególnie piękne wiosną, kiedy kwitną rododendrony i azalie", że pozwolę sobie zacytować przewodnik.
My zjawiliśmy się zbyt wcześnie...:-(
Kolejnym punktem naszego zwiedzania był oddalony o kilka kilometrów od Mucross Wodospad Torc. 

"Rzeka Owengarriff opada kaskadami przez zalesiony wąwóz Friars' ku wodom jeziora Muckross. Z pięknej ścieżki, wspinającej się na szczyt tego 18- metrowego wodowspadu można podziwiać wspaniałe widoki..."- cytat z "Przewodnika Wiedzy i Życia.Irlandia".
Wspinamy się ścieżką na szczyt...
...podziwiamy widoki...

...zapierające dech w piersiach (właśnie nam dech zaparło mimo, że mgła i słaba widoczność ;-)
I jeszcze kilka migawek z cyklu "po drodze"...
Punkt widokowy. Rzeka Long Range.
W drodze.
Ladies'View wzięło swą nazwę od zachwytu, jakiego doświadczyły damy dworu Królowej Wiktorii, kiedy odwiedziły to miejsce w 1861r.
Ufff...Nie zmęczyliście się zanadto, bo my po tej wycieczce byliśmy naprawdę wykończeni-co nie przeszkodziło nam w nocnych polsko-irlandzko-szwajcarskich rozmowach w hostelowej jadalni ;-)
A następnego dnia czekała na nas prawie 200 kilometrowa trasa do przejechania...o czym opowiem już w następnym poście.

Pozdrawiam cieplutko.