Translate

środa, 15 kwietnia 2015

Wyprawa do Co Kerry. Dzień drugi.

Poranek w Fossie powitał nas...deszczem niestety. Góry ukryły się za ciemnymi chmurami... Choć weź i płacz (jak mawiał mój idol Pawlak Kazimierz). W końcu przyjechaliśmy tu po to, aby nasycić oczy pięknymi krajobrazami, ukoić choć trochę tęsknotę za górami (to ja), pokazać dziecięciu naszemu magiczne miejsca, być tam gdzie dotychczas nie dotarliśmy a tu...pogoda wycina nam taaaaaki numer.
Stwierdziliśmy- nic to!  Przyodzialiśmy nietwarzowe czapki (to ja i Maleństwo- Misiek kategorycznie odmówił i nałożył swoją letnią czapkę, którą znalazł w schowku w samochodzie) kurtki przeciwdeszczowe, a co niektórzy nawet przeciwdeszczowe spodnie  i...w drogę. Nie straszne nam deszcze i wiatry, nie straszne kałuże i błoto! Realizujemy nasze plany.

Na pierwszy ogień poszedł Zamek Ross...A tak na serio... szukaliśmy alternatywy pod dachem, bo deszcz był tak nieprzyjemny, że zwiedzanie w plenerze absolutnie nie wchodziło w rachubę.

Zamek Ross został zbudowany nad brzegiem jeziora Lough Leane około 1420 roku i był rodową siedzibą klanu O'Donoghue, a także ostatnią twierdzą, którą władali Irlandczycy, aż do zdobycia jej przez wojska Cromwella w 1653 roku.

Wewnątrz zamku obowiązuje zakaz fotografowania (oprócz pomieszczenia- muzeum, przedstawiającego historię zamku).
Obiektyw mojego aparatu po przemoczeniu dzień wcześniej zarosiał i fotki z niego wyszły kiepściuchne :-(. Na szczęście mogłam posiłkować się telefonem...
Górne zdjęcie zrobiłam "zmokniętym" aparatem...
Lough Leane- w pogodny dzień widok z pewnością nieziemski.
Mury obronne.
Makieta zamku Ross.
O dziwo mimo fatalnej pogody turystów spotkaliśmy mnóstwo. Zamek Ross zwiedzaliśmy z przewodnikiem i nasza grupa liczyła około 30 osób, a taki tour odbywał się co godzina.
Znudzone Maleństwo i baaaardzo zaczytany Misiek w oczekiwaniu na tour w zamku Ross.
Zdjęcie z okna zamku Ross- jedyne na które zezwoliła Pani Przewodnik...:-/ 
Kolejnym punktem naszej wycieczki miał być Muckross House z pięknymi ogrodem i parkiem, oraz Muckross Abbey- ruiny opactwa Muckross. Deszcz przestał padać i nawet słońce kilkakrotnie wychyliło się zza chmury...Dlatego też zdecydowaliśmy się na spacer. Misiek doskonale sobie radzi w terenie trzymając mnie za rękę więc przejście dystansu około 2 km  nie stanowiłoby dla nas żadnego preblemu, ale przy parkingu spotkaliśmy...Patricka i Sylwestra :-)
Sylwester to koń rasy Connemara, a Patrick to jego właściciel. Rzecz jasna Sylwester zaprzężony był w dwókółkę (taką jak na zdjęciach z poprzedniego postu), a Patrick tak serdecznie zapraszał na przejażdżkę, że nawet znacznie obniżył nam cenę za kurs (a może to taki chwyt marketingowy i obniżka była wpisana w usługę ;-) Całą drogę Patrickowi buzia się nie zamykała (a miał nieco irytujący zwyczaj powtarzania dwa razy ostatnich słów w zdaniu ;-). Opowiadał nam i o meczu Polska- Irlandia i o sztormie, który 2 tygodnie wcześniej powyrywał z korzeniami nawet największe drzewa i o historii i o koniu Sylwestrze, który przeszedł specjalny kurs ciągnięcia wózka dwókołowego...
Miło spędziliśmy czas w towarzystwie Patricka i Sylwestra, a przy okazji w przerwie odwiedziliśmy ruiny Muckross Abbey i spacerowaliśmy w ogrodach Muckross House.
Maleństwo obok woźnicy :-)
Dojeżdżamu do Muckross House
Poniżej zdjęcia z serii my teraz i 9 lat wcześniej ;-). Miejsce to samo tylko my jakby trochę inne ;-)
Maleństwo i ja przed Muckross House (z widokiem na jezioro Muckross) prawie 9 lat temu....
...i my teraz. Niestety nie mogłyśmy położyć się na trawie bo i mokra była i zimna ;-)
Opactwo Muckross zostało założone w 1448r. przez franciszkanów. Na przestrzeni wieków było wielokrotnie niszczone i odbudowywane. Obecnie budynek opactwa jest pozbawiony dachu, choć mury zachowane są w całkiem dobrym stanie. Na cmentarzu można znaleźć zarówno XVII i XVIII- wieczne jak i współczesne nagrobki. Patrick poinformował nas, że na cmentarzu nadal są grzebani zmarli z rodzin, których przodkowie leżą tu od wieków.

Wewnątrz murów Muckross Abbey znajduje się dziedziniec z rosnącym tam- pamiętającym jeszcze mnichów- drzewem cisowym.

Jeśli zaś chodzi o Muckross House...cóż... pałacyk piękny, ale... i tutaj zakaz fotografowania wewnątrz :-( więc nie jestem w stanie pokazać Wam tych wnętrz w stylu elżbietańskim. Powiem tylko, że jest imponujący i...ogromny (65 pokoi). Po wycieczce z przewodnikiem po Muckross House czuliśmy się- serio- zmęczeni. Podobno długość wszystkich korytarzy i schodów wynosi ogółem około 7 km (jakoś trudno mi w to uwierzyć). Współczuję służbie, pracującej tu wieki temu...(obecnie jest dostępna winda dla inwalidów, z której rzecz jasna skorzystaliśmy, i która ułatwiła nam przemieszczanie się).
Muckross House był zaprojektowany przez szkockiego architekta Williama Burn i został zbudowany w 1843r. przez Henry'ego Arthura Herberta- irlandzkiego polityka i jego żonę Mary Balfort Herbert- malarkę, której akwarele nota bene nadal ozdabiają ściany domu.
W 1861r. sama Królowa Wiktoria była gościem Muckross House. 
Misiek i Maleństwo w wymyślonych przez siebie pozach ;-) w tle główne wejście (obecnie wejście znajduje się z boku, a widoczne na zdjęciu drzwi są zamknięte)
"Ogrody są szczególnie piękne wiosną, kiedy kwitną rododendrony i azalie", że pozwolę sobie zacytować przewodnik.
My zjawiliśmy się zbyt wcześnie...:-(
Kolejnym punktem naszego zwiedzania był oddalony o kilka kilometrów od Mucross Wodospad Torc. 

"Rzeka Owengarriff opada kaskadami przez zalesiony wąwóz Friars' ku wodom jeziora Muckross. Z pięknej ścieżki, wspinającej się na szczyt tego 18- metrowego wodowspadu można podziwiać wspaniałe widoki..."- cytat z "Przewodnika Wiedzy i Życia.Irlandia".
Wspinamy się ścieżką na szczyt...
...podziwiamy widoki...

...zapierające dech w piersiach (właśnie nam dech zaparło mimo, że mgła i słaba widoczność ;-)
I jeszcze kilka migawek z cyklu "po drodze"...
Punkt widokowy. Rzeka Long Range.
W drodze.
Ladies'View wzięło swą nazwę od zachwytu, jakiego doświadczyły damy dworu Królowej Wiktorii, kiedy odwiedziły to miejsce w 1861r.
Ufff...Nie zmęczyliście się zanadto, bo my po tej wycieczce byliśmy naprawdę wykończeni-co nie przeszkodziło nam w nocnych polsko-irlandzko-szwajcarskich rozmowach w hostelowej jadalni ;-)
A następnego dnia czekała na nas prawie 200 kilometrowa trasa do przejechania...o czym opowiem już w następnym poście.

Pozdrawiam cieplutko.

4 komentarze:

  1. No i niestety nie wiem wszystkiego....))) bo i skąd? O... na przykład nie znam Patricka i ...Sylwestra :) a może byłoby miło. Wasza wycieczka jak już poprzednio mówiłam to kolejna wspaniała przygoda. A Maleństwo jak urosło od ostatniego zdjęcia. Wymyślona pozycja Miśka z Maleństwem powala, a norweskie czapki są ponadczasowe i międzyporne (chodzi o pory roku)
    Wspaniałe fotografie czekam na następne i pozdrawiam Twoja Sis :)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ups....Faktycznie o Patricku i Sylwestrze nic nie wiesz ;-) Cóż za niedopatrzenie. Czapki choć nietwarzowe rzeczywiście rewelacyjne i...zapomniałaś dodać, że przechodnie również ;-)
      Maleństwo rośnie nam strasznie szybko. Na szczęście nie muszę jej już w nosidełku nosić ;-). Dziękuję za miły komentarz. Ciąg dalszy już wkrótce. Buziole :-*

      Usuń
  2. Super wycieczka :-) Tylko pozazdrościć... Obawiałabym się jednak tego "zimna"... Przydałby się megaaa koc !!! (wtajemniczeni wiedzą o czym mowa) Całuję Alexandra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu!!! W tym przypadku to musiałaby być pierzyna i to baaaardzo gruba, albo nawet dwie ;-))))) A wycieczka mimo tego ziąbu irlandzkiego udała nam się bez dwóch zdań. Pozdrowionka cieplutkie :-*

      Usuń