Translate

piątek, 26 września 2014

Post baaaardzo spóźniony...

Tak bardzo mnie pochłonęło opisywania naszych wakacyjnych podróży, że bieżące posty odłożyłam na później. I stało się tak, że post szczególnie ważny dla mnie piszę teraz- z ponad trzytygodniowym opóźnieniem. A post będzie o...Maleństwie- Moim Największym Skarbie.

Maleńtwo 30 sierpnia ukończyło 9 lat... Tak tak... I tu napiszę banalne zdanie wymyślone na taką okoliczność: Ach, ach jak ten czas leci ;-)...

Maleństwo urodziło się poprzez cięcie cesarskie w Coombe Womens and Infants University Hospital w Dublinie o godzinie 1:52. Misiek trzymał mnie za rękę podczas zabiegu. Pamiętam, że przyszedł do mnie wprost po pracy (w brudnych buciorach i roboczych ciuchach). Wiedziałam już, że będę poddana cesarskiemu cięciu. Planowano, że na salę operacyjną wjadę około 22:00.
Godzina zabiegu została przesunięta z powodu dwóch nagłych przypadków, które nie mogły czekać...
Misiek przysypiał na fotelu obok mojego łóżka, kiedy około północy przyjechano w końcu i po mnie.
Nie ukrywam, że bardzo się bałam. Podczas podawania znieczulenia- a było to znieczulenie podpajęczynówkowe (chyba)- które podawano wbijając się w mój kręgosłup, trzęsłam się jak galareta- oczywiście ze strachu. W szkole medycznej uczono nas o skutkach ubocznych podawania takiego znieczulenia: począszy od bólu w okolicach kręgosłupa lędźwiowego, a skończywszy... na paraliżu czterokończynowym. Oczywiście miałam najczarniejsze wizje.

Wbijanie igły w kręgosłup a następnie uczucie...hmmm trudno je nazwać...jakby rozpierania...nie należy do najprzyjemniejszych, ale po chwili od pasa w dół nie czuje się już nic.
Operacja przebiegła szybko i po chwili...przyniesiono mi maleńkie dzieciątko, zawinięte w niebieski kocyk. Poród był o kilka tygodni wcześniej niż wyznaczony termin (z powodu mego nadciśnienia i zbyt małej aktywności Maleństwa podczas KTG). Nasza córeczka była taka krucha (ważyła 2230g)... Z powodu niskiego poziomu glukozy we krwi Maleństwo zabrano natychmiast na Oddział Neonatologiczny i ułożono w inkubatorze...i tyle ją widziałam :-(
Zdjęcia zrobione przez pielęgniarkę Polaroidem tuż po urodzeniu Maleństwa.
Mnie przewieziono na salę pooperacyjną. Początkowo czułam się całkiem dobrze, ale po jakiejś godzinie zaczęłam mieć zawroty głowy i mdłości i w takim stanie trwałam aż do popołudnia- poprostu godziny wyrwane z życiorysu. Po południu poczułam się lepiej na tyle, że w towarzystwie pielęgniarki i Miśka, na wózku inwalidzkim (moje nogi nadal były bezwładne) udałam się na oddział neonatologiczny do Maleństwa. Kiedy zobaczyłam ją z tymi rurkami, wenflonami zaczęłam płakać jak bóbr i nie mogłam się powstrzymać. W związku z tym, że zdecydowałam się karmić piersią pielęgniarka zaczęła do mnie przemawiać, że nie mam co płakać, że powinnam myśleć teraz o dziecku i jak najszybciej dojść do siebie, że Małej bardzo potrzebne jest mleko matki...
I wzięłam się za siebie. Już od następnego dnia zaczęłam mleko ściągać (czułam się jak- za przeproszeniem- krowa przypięta do elektrycznej dojarki- oj nie jest to przyjemne). Maleństwo początkowo było karmione moim mlekiem przez sondę gdyż nie potrafiła ssać piersi. Cały mój dzień spędzałam na naprzemiennym ściąganiu mleka i próbach przystawiania Maleństwa do piersi (z przerwami na posiłki). Smutno mi było, bo na mojej sali wszystkie matki oprócz mnie miały dzieci przy sobie :-( , a Maleństwo wciąż miało niską glukozę i musiało pozostać w inkubatorze.
Na szczęście postarałyśmy się obie i  następnego dnia Maleństwo zaczęła ssać...Ostatnią noc w szpitalu spędziłyśmy już razem.
A potem wróciłyśmy do domu i... jesteśmy razem już 9 ;-)
Trzytygodniowe Meleństwo.
Maleństwo w dwunastu odsłonach :-)
Urodziny Maleństwa celebrowaliśmy rodzinnie od rana. Już przy  śniadaniu było dmuchanie świeczek, gdyż na resztę dnia plany mieliśmy bardzo napięte :-).
Odpalamy świeczki, wymyślamy marzenie i... dmuchamy ;-)
Maleństwo zapragnęło w dniu swoich urodzin odwiedzić Dublin Zoo, a że w tym dniu marzenie Maleństwa spełniać się powinny, trochę pomogliśmy i rodzinnie wybraliśmy się do wymarzonego miejsca :-)

Nie pierwsza to nasza wizyta w dublińskim zoo, ale przyznaję, że ostatni raz byliśmy tam jakieś...5 lat temu...Tak...Maleństwo chodziło jeszcze do przedszkola.

Maleństwo przy wybiegu orangutanów podczas naszego pobytu w 2008r.
Zdjęcie zrobione niemalże w tym samym miejscu przy- wybiegu orangutanów-  30.08.2014r..
Nasze dziecię zwierzęta uwielbia i wypad do zoo był dla niej nie lada atrakcją. Niewiele pamiętała z naszego ostatniego pobytu i odkrywała wszystko na nowo. Jakie to cudowne być dzieckiem... Maleństwo potrafi zachwycać się takimi drobiazgami- jak choćby ziewnięcie hipopotama, była taka podekscytowana tym naszym spacerem po zoo... Też tacy byliśmy w jej wieku. Myślę sobie, że im człowiek starszy tym trudniej go zadziwić, zachwycić...Też tak macie??? Czy może to tylko ja stałam się jakaś taka "gróboskórna"???

Poniżej krótki fotoreportaż z naszego pobytu w Dublin Zoo.
Po ogonie rozpoznaję, że to wybieg lemurów ;-)
Najbliżej nam do szympansów- moja ręka idealnie pasowała do odcisku ręki szympansa. Maleństwo jeszcze trochę musi urosnąć :-)
Leniwy hipopotam.
Przy wybiegu żyraf
Jakieś takie... z rogami... ;-)
Rodzina nosorożców.
Zdecydowanie ten sam rozmiar ;-)
Piknikowy łakomczuch ;-)

Jakieś malutkie te pingwinki...
Słonie nie chciały pozować :-(
Panda ruda
Maleństwo było trochę zasmucone, ponieważ prawie wszystkie koty (a jak wiadomo Maleństwo wszelkie  koty kocha najbardziej) nie pokazały się tego dnia na wybiegu- prawdopodobnie z powodu niesprzyjającej pogody :-(

Mimo wszystko dziecię nasze było szczęśliwe- widzieliśmy to, czuliśmy to i...o to nam właśnie chodziło.

Bądź zawsze szczęśliwa nasza córeczko :-*

Pozdrawiam cieplutko i życzę cudownego jesiennego weekendu.

4 komentarze:

  1. Hej! Hej! No cóż post rzeczywiście bardzo spóźniony ... ale bardzo miły i przypominający 9 minionych lat. Ja też pamiętam ten dzień 30 sierpnia 2005 roku, kiedy nic nie wskazywało na to, że teo dnia urodzi się Maleństwo a pomomo tego je biegają po ptacy "zawisłam" na klamce i doszczętnie porwałam marynarkę, to był na pewno znak urodzinowy, którego nwtedy nie potrafiłam odczytać. Ale telefon o godz. 2:00 w nocy wyjaśnił wszystko :) radość wielka nas napełniała. A Maleństwo mimi maluśkich rozmiarów było... cudne i takie pozostało. Miło znów popatrzeć na zdjęcia od urodzenia do dziś. Gratulacje Siostro i Szwagrze , najlepsze życzenia dla Maleństwa. Całuski do zobaczenia :)*

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Siorko- wierny mój czytelniku :-) Jak zwyklę dziękuję Ci za komentarz ciepły, miły... i przypominający fakty, o których zapomniałam ;-) To fakt. Maleństw jest cudne mimo zwiększenia nieco swoich wymiarów ;-). Dumni z niej jesteśmy bardzo. Pozdrawiamy gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  3. ...ależ miłe wspomnienia i cudne fotki małego Zuzinka... Pozdrawiam gorąco - Aleksandra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Olu za komentarz. My też nie możemy się nadziwić jak szybko nasze dziecię urosło. Cieplutkie pozdrowienia przesyłamy :-)

      Usuń