Taka pogoda sprzyja spacerom i weekendowym wypadom na łono natury :-)
Pamiętacie, parę miesięcy temu pisałam o pewnym artyście (a Percy French mu było), który siedząc na ławce w miejscowości Skerries, spoglądał na Góry Mourne, które majaczyły w oddali ześlizgując się wprost do morza i tak go natchnęło, że stworzył pieśń na cześć owych gór- "Were the Mountains of Mourne sweep down to the sea" (gdyby ktoś chciał powrócić do wątku zapraszam tutaj klik) .
Jako, że nam ze Skerries- z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych- Gór Mourne ujrzeć się nie udało, postanowiliśmy zobaczyć je z bliska i udaliśmy się pewnej słonecznej wrześniowej soboty do Irlandii Północnej- bo Góry Mourne leża już poza granicami Republik of Ireland.
Marzeniem moim byłoby powędrowanie w kierunku szczytów Gór Mourne i z pewnością niebawem tego dokonamy wspólnie z Maleństwem... a może i z Miśkiem- któż to wie. Tymczasem jednak pozostało nam oglądanie górskich krajobrazów z perspektywy dolinek... I tak piknie ;-)
Zanim jednak dotarliśmy do celu naszej podróży, postanowiliśmy zajrzeć do Green Castle- trzynastowiecznego zamku, który na skalistym wzniesieniu przy Carlingford Lough (w rzeczy samej Carlingford Lough nie jest jeziorem jak sugeruje nazwa, a fiordem) wzniósł prawdopodobnie Hugh de Lacy- Pierwszy Hrabia Ulsteru.
Zamek prawdopodobnie był fortem chroniącym południowe granice oraz wybrzeże Ulsteru i w związku z tym był narażony na liczne ataki ze strony nieprzyjaciół oraz zniszczenia (podobno w roku 1260 został zrównany z ziemią). W XV i XVI wieku zamek zmodernizowano i rozbudowano.
Ruiny zamku są dobrze zabezpieczone i udostępnione dla zwiedzających bezpłatnie. Można zajrzeć do wież, przespacerować się po krużgankach. Dla Maleństwa było to miłe doświadczenie, choć wcześniej nie była zbyt rozentuzjazmowana myślą o zwiedzaniu takiej "rozwalonej"- jak to nazwała- budowli :-)
Stęskniony Misiek już nas nawołuje...;-) |
...I jeszcze ostatni rzut oka na piękne krajobrazy...Widok z zamku- Carlingford Lough i Góry Mourne. |
Widok na góry z tamy. |
Przez szczyt Slieve Donard przechodzi mur Mourne- wzniesiony w latach 1904-1922, po to aby rozdzielić rozlewiska dwóch zbiorników wodnych w Silent Valley.
W dolinie można wybrać się na spacer jedną z wielu tras: począwszy od 10 kilometrowej Ben Crom Dam Walk (szlak czerwony), a skończywszy na 1,5 kilometrowej Reservoir Trail (szlak pomarańczowy).
Mapka ze szlakami w Cichej Dolinie. |
Po drodze posilaliśmy się pysznymi, słodkimi, nagrzanymi przez słońce jeżynami, które Maleństwo znosiło dla nas garściami. Mniam...
Pyszne słodkie jeżyny... |
Wrzosy...uwielbiam... |
Po drodze... |
Sally Lough... |
...i kwitnące nenufary na Sally Lough... |
...oraz radosny Misiek nad Sally Lough ;-) |
...Niektórzy z nas byli tak zmęczeni, że wylegiwali się na trawie zamiast grać w piłkę ;-)
Żal nam było opuszczać Cichą Dolinę... Ale czekały na nas jeszcze inne miejsca, które chcieliśmy poznać.
Ostatnie spojrzenie przez szybę samochodu...
...i w drogę. Kierunek- Newcastle.
Newcastle to niewielkie miasteczko położone u stóp gór Mourne, od XIX wieku znane jako nadmorski kurort. Atrakcją miasteczka jest promenada ciągnąca się wzdłuż piaszczystej plaży.
Spacer wzdłuż promenady w Newcastle. |
Newcastle położone jest u stóp Gór Mourne. |
Ostatnim punktem naszej wycieczki był Tollymore Forest Park. Miejsce piękne, magiczne, trochę dzikie...z szumem górskiej rzeki, uroczymi mosteczkami, wąskimi leśnymi ścieżkami...
Tollymore Forest został otwarty w 1955 i był pierwszym Leśnym Parkiem w Irlandii.
I tu powinnam zapodać kilka fotografii ale...bateria mi padła :-( Posiłkowałam się aparatem z telefonu Miśka, ale jakość zdjęć baaaaardzo słaba niestety...:-(
Cóż...Musicie uwierzyć mi na słowo. Miejsce jest cudne. Polecam przede wszystkim miłośnikom pieszych wycieczek i obcowania z przyrodą. Sami mamy zamiar wrócić tu późną wiosną z namiotem i jedną lub dwie noce spędzić na polu namiotowym usytuowanym na terenie parku. Myślę, że będzie to niezwykłe doświadczenie przede wszystkim dla Maleństwa, dla nas zaś ucieczka od zgiełku i codzienności :-)
I jeszcze słów kilka o Miśku. Cóż... nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek pójdę na długi spacer z Miśkiem za rękę...A stało się...Tego dnia w Górach Mourne pokonaliśmy wspólnie około 10 kilometrów... bez wspomagania- chodzików, rolatorów czy kijków :-)... tylko ja i Misiek... no i Maleństwo rzecz jasna...
Jesteśmy pełni nadziei, że może być lepiej :-)
Pozdrawiam gorąco :-)
Ps. Jeśli zdecydujecie się odwiedzić opisane przeze mnie miejsca miejcie kilka funtów w kieszeni- za wstęp do Silent Valley i Tollymore Forest Park trzeba zapłacić 4,50.
Krajobrazy rzeczywiście piękne. To zróżnicowanie terenów od dolin po góry i od gór do fiordów dla mnie jest widokiem nieznanym więc tym bardziej podziwiam. Cieszę się, że Miśkowi tak dobrze idzie chodzenie:) A co do tych wspaniałych jeżyn...jestem ciekawa, czy Maleństwo je jadło? czy tylko zadbało o Was? :) Całuję Was wszystkich a szczególnie kochane Maleństwo i do zobaczenia :)*
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana za komentarz! Rzeczywiście okolice Gór Mourne to jedne z najpiękniejszych miejsc w Irlandii jakie widziałam. Co do jeżyn to Maleństwo zbierało jak najbardziej, stwierdziło nawet, że to świetna zabawa, ale żeby spróbować to zdecydowanie nie. Mówiłam, że słodkie, że soczyste...Ale gdzieżby tam...Nawet językiem nie dotknęła ;-) Wredota.
UsuńPozdrawiam cieplutko. Pa
uwielbiam odkrywanie starych zamkowych ruin, do irlandzkich nam daleko, wiec zwiedzamy najczęściej słowackie, które również kryją w sobie nutkę tajemniczości ...
OdpowiedzUsuńOj tak... Ja również uwielbiam takie klimaty... W Irlandii jest wiele takich miejsc...żadne jednak nie dorównują polskim górom, po których wędrówki uwielbiałam za dawnych czasów... i z których mam tak wiele wspomnień...
UsuńDziękuję za komentarz. Zapraszam do odwiedzin mojego bloga. Pozdrawiam cieplutko.