Translate

poniedziałek, 31 marca 2014

Dzisiaj...

Zawsze sądziłam, że Dzień Matki to takie międzynarodowe święto obchodzone na całym świecie 26 Maja. Wcale tak nie jest... Przekonałam się o tym kiedy moje dziecię w wieku 2 lat zaczęło uczęszczać do tutejszego przedszkola i jeszcze przed Wielkanocą przyniosło mi własnoręcznie zrobioną kartkę, ozdobioną prześlicznymi bazgrołkami. Wewnątrz były życzenia dla mamy napisane ręką Pani Przedszkolanki. Zostałam absolutnie zaskoczona...

I każdego roku jestem zaskakiwana Dniem Matki w Irlandii bo... prawdę mówiąc nigdy nie wiem kiedy ten dzień przypada :-)  W Irlandii  Dzień Matki jest świętem ruchomym i wypada zawsze w czwartą niedzielę Wielkiego Postu.

 "Hołd wszystkim mamom na wyspach, oddawany jest w czwartą niedzielę wielkiego postu, już od XVII wieku.  Pierwotnie nosił nazwę "Matczynej Niedzieli". Był to dzień, w którym młodzież wysyłana na służbę do innych państw mogła odwiedzić własną parafię i złożyć hołd Matce Boskiej, a także spotkać się z własnymi matkami". źródło

 " W Irlandii Ten dzień (Dzień Matki) to Mother's Day, albo Mothering Day- na pamiątkę powrotów do korzeni, do tego co nas stworzyło. Teraz to najczęściej kwiaty, czekoladki i kartki okolicznościowe, ale w czasach średniowiecznych ludzie w tym dniu pielgrzymowali do miejsc, gdzie zostali ochrzczeni, do swojego macierzystego kościoła. Potem odwiedzali swoje dalekie rodziny, odnawiali kontakty, poznawali na nowo swoich przodków i kuzynów. Odświeżali swoje drzewo geneologiczne." źródło

Próbując ustalić dlaczego w tym dniu w Irlandii celebrowany jest Dzień Matki natrafiłam na wpisy, które cytuję powyżej. Dodam tylko, że oprócz Irlandii w tym samym dniu Dzień Matki obchodzony jest również w UK oraz Nigerii (byłej kolonia angielskiej- tak więc pewnie to pozostałość po Brytyjczykach).

Okazuje się, że Polska jest jedynym krajem na świecie, w którym Dzień Matki przypada 26 Maja. Pierwszy raz obchodzono Dzień Matki w tym właśnie dniu w 1914r. w Krakowie (tylko w jednym mieście??? )  Dlaczego taka data a nie inna? Bo tak i już. Innej odpowiedzi nie udało mi się znaleźć ;-)

W wielu krajach  Dzień Matki jest jednocześnie Dniem Kobiet- czyli przypada 8 Marca, w niektórych obchodzony jest w sierpniu, w innych w październiku czy czerwcu.
Jednakże  zdecydowanie to Maj jest najbardziej popularnym miesiącem dla celebrowania tego jedynego w swoim rodzaju dnia.

Kiedy myślę o dniu matki czyję zapach konwalii. Pamiętam, że zawsze kwitły pod koniec maja. Jako dzieci biegliśmy do lasu "za stację" (bo znajdował się za dworcem kolejowym)- tylko tam rosły najpiękniejsze. W wigilię Dnia Matki przemykaliśmy z bukietami konwalii za plecami mam, które oczywiście udawały, że niczego nie widzą. No i obowiązkowo laurka. Własnoręcznie narysowane kwiaty i serduszka i życzenia.

Teraz ja jestem mamą. Irlandzki Dzień Matki co prawda nie pachnie konwaliami, ale uwielbiam laurki wyprodukowane przez Maleństwo, drobne niespodzianki, które mi kupuje za swoje oszczędności i poranki z przygotowaną specjalnie dla mnie kawą. I to nic, że w zeszłym roku została rozrobiona wodą prosto z kuchennego kranu...
W tym roku była za to  i d e a l n a ;-)
Obok kubka porannej kawy znalazłam taki oto liścik...
...oraz podarunki o d   s e r c a ;-)

Fioletowy breloczek z napisem best Mum już umocowałam do kluczyków samochodowych :-)

Resztę dnia spędziliśmy na nadmorskim spacerze. Odwiedziliśmy również (nie pierwszy raz z resztą) miłą, kameralną knajpkę w Howth, gdzie spałaszowaliśmy pyszny lunch. I tu kolejna bezpłatna kryptoreklama ;-): dla tych którzy chcą zjeść proste domowe jedzenie, albo wpaść na pyszne home made ciacho polecam The Country Market na Main Road w Howth (naprzeciwko kościoła). Lokal znajduje się na poddaszu. Parter zajmuje sklep z żywnością ekologiczną.
Zdjęcie źródło
Zdjęcie źródło
Zdjęcie źródło
Uwielbiam być mamą :-)...
...i życzę tego samego Wszystkim Mamom!!!

Pozdrawiam gorąco.


poniedziałek, 17 marca 2014

Zielono mi...czyli Dzień Św. Patryka

Dzisiaj Zielona Wyspa zazieleniła się jeszcze bardziej :-) A stało się to za sprawą Świętego Patryka.  Św. Patryk to patron (jeden z trzech, ale najważniejszy) i apostoł Irlandii, odpowiedzialny za chrystianizację tego kraju i usunięcie węży i żmij (oczywiście to tylko legenda). Aby wyjaśnić poganom  kim jest Trójca Święta posłużył się trójlistną koniczyną i dlatego też symbol koniczyny- shamrock tak często pojawia się w związku z Irlandią.
Właśnie dziś 17 Marca przypada St. Patrick Day, który to obchodzony jest w Irlandii na zielono i na wesoło :-) (choć wczoraj w necie znalazłam informację, iż jest to dzień śmierci Św. Patryka).
 Wszyscy przywdziewają coś w kolorze zielonym. Mnóstwo też barw narodowych- zielono-biało-pomarańczowych.  Pomalowane twarze...

 ...koniczynki...

... i różnorodne nakrycia głowy...Były więc:

Maleńkie kapelusze na gumce...
...shamrokowe czułki...
... czapki zwykłe skarpetowe...
...i krasnoludowe...
...szykowne z brokatem...
...i maleńkie a la opaska...
...kręcone peruczki...
...i kokardki...
...czapki a la Paddy..
...czapki stańczyka...

...i kowbojskie kapelusze w barwach narodowych...
Na paradzie bywamy jeśli tylko aura na to pozwala- tzn. nie leje i nie wieje. W tym roku pozwoliła, nie licząc pochmurnego nieba i paru kropel deszczu, które na szczęście nie były zapowiedzią ulewy. Miejsce wybraliśmy niedaleko Katedry Św. Patryka- czyli w zasadzie w miejscu gdzie parada ma swój koniec.
Tłumnie było jak zwykle. Ludzie z dziećmi, młodzież i starsi. Ze składanymi drabinami, własnymi krzesłami, z przygotowanymi do zdjęć aparatami i  kamerami.  Mimo, że co roku parada wygląda bardzo podobnie, Dublińczycy uwielbiają ją oglądać. Ci, których okna mieszkań wychodzą na ulicę, którą podąża kolorowy korowód, wywieszają w oknach flagi i oczekują na nadejście pochodu...

Jako pierwsza pojawiła się kareta...
 ...potem Św. Patryk w radosnych podskokach witał się z publicznością ;-)...
...następne były "Ktoś" w niebieskiej limuzynie (znany Dublińczykom bo nawoływali go po imieni- ja jednak nie znam człowieka ;-)...
...a potem korowód kolorowych, bajkowych i historycznych postaci, dziwnych budowli, zespołów muzycznych i tanecznych itp. itd.












...a tutaj moi faworyci- "bębniarski zespół"...

Uwielbiam tę atmosferę...:-).

Oczywiście to tylko fotograficzny skrót. Żeby poczuć atmosferę trzeba tu być i widzieć, a po paradzie koniecznie napić się Guinnessa w prawdziwym irlandzkim pubie ;-).

Pozdrawiam gorąco i... zielono ;-)

piątek, 14 marca 2014

Wszystko dobre co się dobrze kończy...

Nie myślcie, sugerując się tytułem posta, że mam zamiar kończyć z moim blogowaniem... Co to to nie. Myślę raczej o kończących się kłopotach... Mam nadzieję, że problemy opuszczą mnie tym razem na trochę dłużej, że będę miała wolne od problemów- taki  urlopik ;-).
Po pierwsze okazało się, że Milka ma się całkiem dobrze. Insulina jest podawana w minimalnych dawkach (4-6 jednostek, a nie jak zalecono w szpitalu 20), uzależnionych od poziomu cukru, który swoją drogą też się ustabilizował i jak na razie nie ma jakichś ogromnych skoków. Pozostałe wyniki (poziom, trójglicerydów i cholesterolu) również  oscylują w granicach normy. Nie ma jeszcze wyniku najważniejszego badania, które ma potwiedzić czy jest to cukrzyca (niestety nazwy nie pamiętam- jest to jakiś nowy rodzaj badania, którego nie znam). Wynik badania ma nadejść w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Oczywiście ani ja, ani moja siostra ani nikt z naszej rodziny nie łudzimy się i mamy świadomość, że wynik ten będzie tylko formalnością i że cukrzyca jest ;-(

Po drugie Misiek stara się być grzeczny... z baaaaardzo różnym efektem. Ale stara się... I choć wiem, że dobrymi chęciami piekło wybrukowane, daję mu kredyt zaufania (kolejny- już nawet nie liczę który) i wierzę (po raz kolejny- już  nawet nie liczę który - taka naiwna ze mnie istota) w poprawę. Cóż...podobno wiara czyni cuda... I choć wątpię, żeby to powiedzenie sprawdzało się w przypadku Miśka wciąż wierzę, że jescze się coś zmieni.

Po trzecie nadeszła sukienka (ufff...kamień z serca). Kiedy sukienkę zamawiałam przyjrzałam się stronie, poczytałam kilka opinii ( same pozytywne), wybrałyśmy z Maleństwem taką, które się jej spodobała (oczywiście w cenie w granicach rozsądku i jak najprostszą w swej formie- bez żadnych tam krynolin, falban, wielkich kokard i nawału ozdób).
Zaniepokoiłam się po trzech tygodniach, kiedy to po mojej sukience słuch kompletnie zaginął, a czas szycie+dostawa miał wynieść około 20 dni. Sróbowałam czatu na stronie firmy- za każdym razem brak operatora. Zostawiłam więc dwa maile...bez odpowiedzi. Czas mija, a tu cisza jak po śmierci organisty. Zaczęłam grzebać dogłębnie w internecie i tu dopiero trafiłam na kwiatki- aż mi się gorąco zrobiło, kiedy przeczytałam niektóre opienie. Prawie każda zaczynała się od słowa oszuści. Ludzie pisali o brudnych szmatach, które dostali zamiast zamówionych eleganckich kreacji z fotografii opublikowanych na stronie. Oczami wyobraźni już widziałam tę sukienkę dla Maleństwa: w kolorze brudnej bieli z krzywymi rękawami i kompletnie na Maleństwo niedopasowaną (mimo, że wysłałam własne wymiary). Myśl ta nieomal doprowadziła mnie do roztroju żoładka, zawału serca i depresji na dodatek. Taką już mam naturę. Lubię umartwiać się na zaś, zamiast czekać cierpliwie.
Oczywiście cierpliwiość to siostra moja rodzona, w związku z tym....  natychmiast napisałam list do customer service. Napisałam, że przeczytałam, że są oszustami i że mają mi natychmiast przesłąć sukienkę lub zwrócić pieniądze. I...odpowiedź dostałam: że właśnie sukienka jest spakowana i jutro zostanie przekazana do firmy kurierskiej. Następnego dnia przesłano mi numer przesyłki i na stronie internetowaj firmy kurierskiej mogłam obserwować jak się nasza sukienka przemieszcza po świecie- już wyruszyła...już przeleciała z miejsca A do miejsca B...a teraz z miejca B do C...już jest w Dublinie...już kurier wyruszył swym samochodem z moją sukienką na pace...już zmierza pod me drzwi...i dzwonek (a właściwie telefon, żebym wyszła do bram naszego osiedla po odbiór przesyłki) i już podpis swój składam na śmiesznym elektronicznym urządzeniu, na którym nie ma możliwości złożenia właściwego podpisu i w końcu kurier wręcza mi przesyłkę...Ufff...Drżącą mą dłonią próbuję otworzyć foliowe opakowanie, sięgam do środka...wyciągam zawartość...i  oczom mym ukazuje się...śliczna, bielutka sukienka komunijna mojej córki :-). I nie jest to żadna tam szmata, ale bardzo profesjonalnie uszyta na miarę sukienka, którą wybrało Maleństwo :-)))

Dwa tygodnie temu byliśmy w Board Gais Energy Theatre na spektaklu Swan Lake (pisałam o tym tutaj). Obiecałam, że opiszę moje wrażenia z tej nowatorskiej wersji znanego baletu ( by Matthew Bourne) więc teraz to czynię.
Zdecydowanie wolę oglądać pięknie zbudowanych tancerzy wcielających się w postacie łabędzi. Byli niesamowici. Oczywiście cała treść również miała nieco inne przesłanie niż tradycyjna wersja Jeziora Łabędziego. W pewnych kręgach z pewnością ta wersja mogłaby być uznana za profanację dzieła... Chodzi o to, że wątkiem przewodnim była nieszczęśliwa miłość dwóch mężczyzn. Jak dla mnie miłość jest zawsze miłością bez względu na to czy jest homo czy heteroseksualna, więc nie zobaczyłam w  wersji Bourne'a nieczego szokującego.
Krótko mówiąc Swan Lake by Bourne to taka "genderowaska" wersja znanego baletu (ha,ha,ha...) i jak dla mnie genialne widowisko, ze szczyptą humoru, wspaniałymi tancerzami, niesamowitą choreografią i scenografią oraz cudowną muzyką Piotra Czajkowskiego.


Dodam jeszcze, że sam budynek teatru z jego modenistycznym kształtem i niesamowitym oświetleniem (wieczorową porą;-) robi wrażenie.
Żałuję, że nie będę mogła obejrzeć "Dirty Dancing" (to jeden z moich ulubionych filmów, oglądałam go z 1000 razy, mam DVD, ale zawsze oglądam kiedy jest nadawany w TV  i wszelkie premiery idą na bok ;-), którego wystawienie planowane jest w lipcu. Niestety w tym czasie będziemy w Polsce. Jednakże gdyby ktoś znalazłby się w pobliżu i był wielbicielem "Dirty Dancing"  polecam .

I na zakończnie kompilacja kartek z Postcrossing :-)




 ...oraz dwie moje ulubione...


...bo jak wiadomo uwielbiam anioły :-)

Kolorowe Anioły

Są na świecie Anioły zielone;
One patrzą na mnie ciekawie
i w pośpiechu płoszą motyle,
kiedy biegam boso po trawie.
Gdy za oknem wciąż pada i pada,
krople deszczu kapią jak łezki,
wtedy leci do mnie z pomocą
prosto z nieba – Anioł niebieski.

A gdy zasnę, Anioły
tańczą taniec wesoły
i na fletach grają do rana;
Moje prośby i smutki,
nawet pacierz za krótki
zostawiają przed tronem Pana.
Gdy na sercu mi ciężko i płaczę,
biały Anioł smutki rozumie
i otula swymi skrzydłami
i pociesza mnie tak, jak umie.
A wesołe Anioły różowe
kiedy piję sok malinowy,
wysyłają do mnie całuski,
sto pomysłów sypią do głowy.
Kiedy dziecko jest grzeczne od rana,
złoty Anioł – czy uwierzycie? -
złotym piórem dobre uczynki
zapisuje w białym zeszycie!
Kolorowe Anioły skrzydlate
prosto z nieba niosą nam dary,
bezszelestne i niewidzialne -
ale bez nich świat byłby szary…
 Autor: Beata Kołodziej                                         

Pozdrawiam optymistycznie i życzę cudownego weekendu :-)