Translate

wtorek, 25 czerwca 2013

Wakacje tuż tuż...nareszcie...

Przygotowania do wakacji trwają intensywnie... W piątek dziecię moje ostatni dzień w szkole, a w poniedziałek ruszamy. Jedziemy samochodem i głównie cały zamęt przedwyjazdowy z nim właśnie związany. A to filter, a to świeca, to znów klimatyzacja słabo chłodzi- a w Polsce podobno mają być niemalże afrykańskie upały. Pogoda w Polsce trochę mnie przeraża...Odzwyczaiłam się od takiej ciepłoty. 
Po drodze mamy zamiar zatrzymać się na kilka dni w Bawarii. Misiek jak zwykle wymyślił już jakieś atrakcje. Na przykład to:


(Pozwoliłam sobie skopiować ze strony ceneo.pl) Zamek Neuschwanstein.

No nie ukrywam wcale się cieszę z tych atrakcji, ale najbardziej mnie cieszy wizyta u moich rodziców. Tak bardzo mi brakuje nicnierobienia... takiego kompletnego olewactwa...Ktoś mi zrobi obiadek i poda, ktoś zaopiekuje się dziecięciem mym- swoją drogą niezwykle samodzielnym i najukochańszym na świecie, ale niejednokrotnie ogromnie upierdliwym. Nigdzie nie będę musiała być na czas, za nic nie będę odpowiedzialna... Tak sobie to wymyśliłam... co z tego wyniknie- zobaczymy.
Zanim jednak legnę i będę się lenić muszę przejechać te 2000 km z haczykiem bo jestem jedynym domowym kierowcą. Lubię być kierowcą, ale jest to jednak odrobinę męczące i nieco stresujące. Misiek nie może kierować z powodu swojej kondycji oraz medykamentów, które jest zmuszony przyjmować :-( Tak się porobiło. Kiedyś może napiszę o tym trochę więcej...Na szczęście Misiek jest najlepszym, niezastąpionym, moim osobistym GPS-em. Bez niego bym sobie nie poradziła (oby tylko nie popadł w samozachwyt, gdy to przeczyta).
W drodze powrotnej mamy zamiar na chwilę zahaczyć o Amsterdam. Nie na skręta oczywiście :-) a w celach typowo turystycznych.
Takie są ambitne plany. A czy je zrealizujemy?...Na pewno nie omieszkam poinformować.

Pozdrawiam i życzę cudownych wakacji.

czwartek, 20 czerwca 2013

Migawki z zielonej wyspy czyli dlaczego tu jestem

Tu rzeczywiście trawa jest zawsze zielona... Dlaczego? Bo deszcz pada 330 dni w roku a czasem nawet częściej. Więc nie usycha i nie robi się żółta ponieważ wody ma pod dostatkiem :-) 
Taka jest Irlandia zielona, mokra ale również bardzo malownicza i przyjazna.
Dlaczego tutaj się znalazłam? Przypadek, zrządzenie losu i...książka pt. "Jak znaleźć pracę w Irlandii", którą zachowam chyba na pamiątkę potomnym. Mój małżonek a ówczesny boyfriend zakupił ją w księgarni w Polsce i wymyślił, że pojedziemy zbierać truskawki w Irlandii (tak radził autor). Spakowaliśmy więc plecaki, zaopatrzyliśmy się w euraki (każdy po 200- wydawało nam się, że to prawie majątek) i wsiedliśmy w autokar. Trzy dni trwała nasza podróż z przygodami. W końcu wczesnym rankiem zawitaliśmy w Dublinie. Wprost z portu udaliśmy się na targ owocowo- warzywny (zgodnie ze wskazówkami autora książki), który do dziś znajduje się niemalże w centrum Dublina. No i zaczęliśmy dopytywać się o te plantacje truskawek, na których moglibyśmy natychmiast podjąć pracę. No nie ukrywam, że trochę byliśmy zszokowani minami niezmiernie zdziwionymi...Truskawki? Plantacje całe? W Irlandii? Nikt o czymś takim nie słyszał... Zastosowaliśmy plan B. Wyjechaliśmy poza Dublin szukać tych nieszczęsnych truskawek. Ale i Tam nikt nie słyszał o plantacjach. Powiedziałabym, że patrzono na nas jak na kosmitów. Co robić? Te nasze marne euraki, które wydawały się majątkiem topniały w zawrotnym tempie. Komórki się rozładowały bo tu kontakty jakieś śmieszne z trzema dziurkami. Pamiętam mojego ostatniego rozpaczliwego sms-a do siostry-  w stylu: To mój ostatni sms. Bateria się kończy bo nie mam jak naładować. Trzymajcie kciuki... 
W końcu jakiś dobry człowiek w hostelu pokazał nam jak przechytrzyć trzyotworowy kontakt za pomocą zwykłego długopisu... No i w końcu znaleźliśmy pracę. Fakt, że na tydzień, ale zawsze to coś. Farmer John potrzebował pomocy przy sprzedaży owiec. Oferował wikt i opierunek. Oczywiście my zupełnie nieświadomi podjęliśmy się tej pracy bez żadnego zastanowienia. Żeby Was nie zanudzać powiem, że owce to wcale nie mięciutkie, przytulne, bielutkie zwierzątka...oj co to to nie... Po tygodniu zmęczeni, przemoczeni (niestety cały tydzień bez przerwy lało) pachnący kozią kupą wróciliśmy do stolicy. Zaczęliśmy szukać czegoś innego niż truskawki. Łatwo nie było ale w końcu zaczęliśmy pracować. Między czasie znaleźliśmy jakieś lokum na dłużej niż hostelowy pokój. Oj dużo "przygód" nas jeszcze spotkało... Może kiedyś o tym opowiem. 
Po roku zdecydowaliśmy, że zostaniemy tu na dłużej. I tak jesteśmy tu już 10 rok. Tutaj urodziła się nasza córka, tu jest moje miejsce na ziemi.
Dlaczego lubię Irlandię? Bo jest piękna, ma ciekawy folklor, poznałam tu wielu fajnych ludzi. Generalnie Irlandczycy są bardzo otwarci, przyjaźni i mili.

A tu kilka migawek z  Irlandi.

Irlandia Północna. Most linowy Carrick-a-Rede.
Irlandia Północna. Giant's Causeway.
Irlandia Północna.
Republika Irlandii. Conemara.
Republika Irlandii. Poulnabrone Dolmen.
Republika Irlandii. Co Mayo. Święty Patryk- patron Irlandii z górą Croagh Patrick w tle.
Republika Irlandii. Forest Park. Boyle.
Republika Irlandii. Co Mayo. Głowa Św. Patryka.
Najbliższa okolica. Plaża w Portrane.
Plaża Velvet Strand. Portmarnock.

I jak tu nie kochać Irlandii???

A! I jeszcze kocham Irlandię za to:

i za to:

i za to też:

i za to:

aaaaa... i jeszcze to:

Jeśli ktoś nie oglądał to polecam dziś TVP 2 godz. 23:15. Ciepły film z fajną muzyką.

Życzę miłego popołudnia i wieczoru.
Pozdrawiam.








Na miejsca, gotowi, start!

Witam na moim blogu- tymczasem nieco niedopracowanym,ale mam nadzieję, że niebawem nabierze charakteru. O czym będzie? O życiu, o mnie, o tym co kocham...
Jakie jest moje życie? Cóż... Jak w bollywoodskim filmie- czasem słońce czasem deszcz ;-).
Kim jestem? Matką,żoną, opiekunką, nadwornym kierowcą, pielęgniarką, elektrykiem, stolarzem, malarzem pokojowym, dziewiarką, podróżniczką, miłośniczką kotów, czasem wredną babą, kucharką, księgową, sprzątaczką, hydraulikiem, tragarzem, czyścicielem szyb, itp itd itp...jednym słowem gospodynią domową jak to się w dawnych czasach mówiło :-)
Co (lub kogo) kocham najbardziej? Oczywiście moją córeczkę i Miśka-męża (choć czasami potrafi wyprowadzić mnie z równowagi) i koteczkę, która swoją drogą wredna jest okrutnie i niszczyciel z niej straszny, a oprócz tego lubię gotować, podróżować, po górach spacerować, szydełkować, bawić się koralikami, prowadzić samochód, podglądać ciekawe blogi, oglądać stare filmy (Misiek szczególnie ma dosyć "Egzoscysty", który z częstotliwością raz w miesiącu jest wyświetlany przez stację TCM i za każdym razem muszę go obejrzeć), czytać i jeszcze parę innych rzeczy, o których kiedyś pewnie wspomnę jak przypomnę ;-) . Nadmieniam, że kolejność wymienionych przeze mnie rzeczy jest przypadkowa :-)
I na zakończenie mego pierwszego w życiu posta pozwolę sobie zacytować wiersz Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej, z którym się w jakiś sposób utożsamiam

JA
Było raz dziecko zabawne i tłuste,
Umarło. Nie ma go nigdzie.
Biegało po domu, krzyczało.
Są jeszcze jego fotografie w salonie.
Aż śmiać się i istnieć przestało.
I nikt się nie zdziwił tej krzywdzie,
choć było tak kochane i rozpieszczone.

Gdy z domu powoli znikało
Obyło się jakoś bez pisku.
Zabawki, sukienki, niepotrzebne pamiątki
Zalegają poddasze.
Matka nie raz i do późnej nocy siedziała nad jego kołyską,
Jednak, gdy je dzisiaj wspomina nie płacze.

Nazywało się tak jak ja
Więc wszyscy myślą, że ja to ono.
I nie usypali mu gróbka choćby takiego jak kopiec kreta.
Toteż płacze nocami w kominie
Że je zapomniano, zgubiono...
Że jego miejsce zajęła jakaś niedobra kobieta.

Trochę smutny ten wiersz...:-(

Dobranoc.