Po pierwsze niedrogi, po drugie bardzo czyste, duże pokoje ensuit, po trzecie w cenę wliczone śniadanie i to jakie...full irish breakfast ze świetnej jakości, świeżych, regionalnych produktów oraz różnorodność owoców i płatków śniadaniowych, dżemików, tostów itp. Za pieniądze jakie zapłaciliśmy spodziewaliśmy się podrzędnego pensjonatu z kontynentalnym śniadaniem w postaci miski płatków z mlekiem i tosta z dżemem, a tu niespodzianka.
Właścicielką jest starsza Pani Mary- niezwykle miła i troskliwa osoba.
Więcej o obiekcie możecie znaleźć tutaj klik.
Po zimnej nocy pod tropikiem wygodne łóżko i ciepły kaloryfer oraz gorący prysznic spod którego wychodzi się bez obaw, że odmrozi się sobie to i owo ;-) okazały się szczytem wygody. Spaliśmy jak zabici.
Jaka szkoda, że na co dzień nie doceniamy tych drobnych rzeczy, które nas otaczają, a bez których życie jest taaaakie trudne.
Ale do rzeczy... W drodze do domu odwiedziliśmy jeszcze dwa ciekawe miejsca.
Do Carrigafoyle Castle wstąpiliśmy tylko na chwilę. Z resztą w stanie obecnym niewiele do zwiedzania zostało.
Zamek obecnie. Widok od strony parkingu. |
Rysunek przedstawiający Carrigafoyle Castle w okresie świetności. |
Anglicy oblegali i plądrowali go wielokrotnie, do momentu kiedy wojska Cromwella w 1649r. zadały mu śmiertelny cios (podobny los spotkał wiele irlandzkich obiektów).
Aktualnie zachowały się wieża mieszkalno- obronna (donżon) i otoczony murami dziedziniec.
Misiek i jego słynna poza a la bocianek ;-) |
Charakterystyczne dla tego typu budowli wąskie, kręte schody. |
W Foynes zatrzymaliśmy się na dłużej, ale i miejsce, które odwiedziliśmy było...hmmmm... chyba nieco bardziej interesujące i bogatsze w atrakcje.
Z czego słynie Foynes??? Obecnie to małe miasteczko, a właściwie wioseczka portowa (populacja około 700 osób) , ale w latach 30-tych XX wieku pełniło rolę bazy lotniczej lotów transatlantyckich, a podczas II wojny światowej stało się jednym z największych lotnisk cywilnych w Europie. Starty i lądowania odbywały się na wodzie pomiędzy wyspą i stałym lądem, a lądowały tu ekskluzywne, świetnie wyposażone łodzie latające.
Budynek Flying Boats Museum znajduje się w byłym terminalu lotniczym. |
Niestety Foynes cieszyło się krótkotrwałą- bo trwającą zaledwie dekadę- sławą...
Po latach sławy dziś pozostało tylko wspomnienie i...Muzeum Hydroplanów, a w zasadzie tłumacząc dosłownie latających łodzi. Co ciekawe muzeum stworzono w byłym terminalu lotniczym.
Zanim rozpoczęliśmy zwiedzanie muzeum obejrzeliśmy ciekawy film opowiadający o historii lotniska w Foynes....a potem mogliśmy zachwycać się eksponatami :-)
Jednym z eksponatów są szczątki latającej łodzi (zdjęcie powyżej), która rozbiła się w 1943r. o szczyn Mout Brandon w Co Kerry.
Największe wrażenie wywarła na nas (zapewne nie tylko na nas) replika Boeinga B-314 Yankee Clipper amerykańskich linii lotniczych Pan Am. Lot takim cudeńkiem mogli zaliczyć tylko nieliczni dysponujący odpowiednią kwotą i to wcale nie małą. Jak na lata 30-te XX wieku, samolot
prezentował wysoki standard, a przelot nim był nie lada luksusem.
W kabinie hologramowej możemy się natomiast dowiedzieć w jaki sposób powstała słynna kawa po irlandzku ;-).
Otóż w 1943r. w Restauracji Brendana O'Regana barman- niejaki Joe Sheridan- zaserwował kawę z odrobiną irlandzkiej wiskey przemarzniętym pasażerom. Na pytanie jednego z klientów czy to brazylijska kawa odpowiedział- Nie to irlandzka kawa.
Przez chwilę można poczuć się jak w barze i obejrzeć opisaną scenkę w specjalnie skonstruowanej makiecie lokalu, pełniącej rolę kabiny hologramowej... zabawne, fajne...z resztą sprawdźcie sami.
Na piętrze budynku znajduje się Foynes Maritime Museum oraz taras widokowy, z którego można podziwiać okolicę.
Muzeum Hydroplanów w Foynes okazało się miejscem zaskakująco fajnym. Świetnie się bawiliśmy.
Zajrzyjcie tam koniecznie...
Pozdrawiam cieplutko