Translate

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Nasze podróże. Carrigafoyle Castle & Flying Boats Museum w Foynes.

Ostatni dzień naszej wędrówki rozpoczęliśmy od... pysznego śniadania w naszym pensjonacie. Niestety pogoda nie pozwoliła nam na noc pod namiotem. Całe popołudnie i noc lało i wiało. Przezornie przed wyjazdem zabukowaliśmy pokój w małym B&B, który mogę gorąco polecić.
Po pierwsze niedrogi, po drugie bardzo czyste, duże pokoje ensuit, po trzecie w cenę wliczone śniadanie i to jakie...full irish breakfast ze świetnej jakości, świeżych, regionalnych produktów oraz różnorodność owoców i płatków śniadaniowych, dżemików, tostów itp. Za pieniądze jakie zapłaciliśmy spodziewaliśmy się podrzędnego pensjonatu z kontynentalnym śniadaniem w postaci miski płatków z mlekiem i tosta z dżemem, a tu niespodzianka.
Właścicielką jest starsza Pani Mary- niezwykle miła i troskliwa osoba.
Więcej o obiekcie możecie znaleźć tutaj klik.

Po zimnej nocy pod tropikiem wygodne łóżko i ciepły kaloryfer oraz gorący prysznic spod którego wychodzi się bez obaw, że odmrozi się sobie to i owo ;-) okazały się szczytem wygody. Spaliśmy jak zabici.
Jaka szkoda, że na co dzień nie doceniamy tych drobnych rzeczy, które nas otaczają, a bez których życie jest taaaakie trudne.

Ale do rzeczy... W drodze do domu odwiedziliśmy jeszcze dwa ciekawe miejsca.

Do Carrigafoyle Castle wstąpiliśmy tylko na chwilę. Z resztą w stanie obecnym niewiele do zwiedzania zostało.
Zamek obecnie. Widok od strony parkingu.
Rysunek przedstawiający Carrigafoyle Castle w okresie świetności.
Zamek Carrigafoyle został zbudowany nad ujściem rzeki Shannon w XV wieku. Należał do klanu O'Connorów, władającego terenami północnego Kerry.
Anglicy oblegali i plądrowali go wielokrotnie, do momentu kiedy wojska Cromwella w 1649r. zadały mu śmiertelny cios (podobny los spotkał wiele irlandzkich obiektów).
Aktualnie zachowały się wieża mieszkalno- obronna (donżon) i otoczony murami dziedziniec.
Misiek i jego słynna poza a la bocianek ;-)
Charakterystyczne dla tego typu budowli wąskie, kręte schody.
Ze szczytu wieży roztacza się cudwny widok na rzekę- który tego dnia wcale nie był taki znowu cudowny :-(
W Foynes zatrzymaliśmy się na dłużej, ale i miejsce, które odwiedziliśmy było...hmmmm... chyba nieco bardziej interesujące i bogatsze w atrakcje.
Z czego słynie Foynes??? Obecnie to małe miasteczko, a właściwie wioseczka portowa (populacja około 700 osób) , ale w latach 30-tych XX wieku pełniło rolę bazy lotniczej lotów transatlantyckich, a podczas II wojny światowej stało się jednym z największych lotnisk cywilnych w Europie. Starty i lądowania odbywały się na wodzie pomiędzy wyspą i stałym lądem, a lądowały tu ekskluzywne, świetnie wyposażone łodzie latające.
Budynek Flying Boats Museum znajduje się w byłym terminalu lotniczym.

Niestety Foynes cieszyło się krótkotrwałą- bo trwającą zaledwie dekadę- sławą...

Po  latach sławy dziś pozostało tylko wspomnienie i...Muzeum Hydroplanów, a w zasadzie tłumacząc dosłownie latających łodzi. Co ciekawe muzeum stworzono w byłym terminalu lotniczym.

Zanim rozpoczęliśmy zwiedzanie muzeum obejrzeliśmy ciekawy film opowiadający o historii lotniska w Foynes....a potem mogliśmy zachwycać się eksponatami :-)
Jednym z eksponatów są szczątki latającej łodzi (zdjęcie powyżej), która rozbiła się w 1943r. o szczyn Mout Brandon w Co Kerry.

Największe wrażenie wywarła na nas (zapewne nie tylko na nas) replika Boeinga B-314 Yankee Clipper amerykańskich linii lotniczych Pan Am. Lot takim cudeńkiem mogli zaliczyć tylko nieliczni dysponujący odpowiednią kwotą i to wcale nie małą. Jak na lata 30-te XX wieku, samolot 
prezentował wysoki standard, a przelot nim był nie lada luksusem.

Maleństwo zachwyciło się natomiast symulatorem lotów i ciężko ją było ściągnąć z urządzenia. Czyżby nowa pasja??? ;-)
W kabinie hologramowej możemy się natomiast dowiedzieć w jaki sposób powstała słynna kawa po irlandzku ;-).
Otóż w 1943r. w Restauracji Brendana O'Regana barman- niejaki Joe Sheridan- zaserwował kawę z odrobiną irlandzkiej wiskey przemarzniętym pasażerom. Na pytanie jednego z klientów czy to brazylijska kawa odpowiedział- Nie to irlandzka kawa.
Przez chwilę można poczuć się jak w barze i obejrzeć opisaną scenkę w specjalnie skonstruowanej makiecie lokalu, pełniącej rolę kabiny hologramowej... zabawne, fajne...z resztą sprawdźcie sami.
A tuż za rogiem można spróbować prawdziwej kawy po irlandzku...mniam ;-)

Na piętrze budynku znajduje się Foynes Maritime Museum oraz taras widokowy, z którego można podziwiać okolicę.
Muzeum Hydroplanów w Foynes okazało się miejscem zaskakująco fajnym. Świetnie się bawiliśmy.
Zajrzyjcie tam koniecznie...

Pozdrawiam cieplutko

piątek, 26 czerwca 2015

Nasze podróże. Wyspa Garinish zwana Ilnacullin.

"Niestraszne nam wichry i burze,
niegroźne nam deszcze ulewne...

...Bo jesteśmy nieprzemakalni..."

Za czasów naszej młodości tak śpiewał Sztywny Pal Azji. Co prawda tekst nie odnosił się do deszczowej aury, ale idealnie pasował do naszej wyprawy.

Deszcz rozpadał się na dobre, ale nawet nie zastanawialiśmy się czy zmienić plan wycieczki.
Ubraliśmy przeciwdeszczowe kurtki i ruszyliśmy do portu w Glengarriff skąd odpływają stateczki na Wyspę Garinish. Na pokładzie spotkaliśmy jeszcze kilka "nieprzemakalnych" osób, które mimo fatalnej pogody również nie zrezygnowały ze zwiedzenia tego niesamowitego miejsca.

Wielkie krople deszczu pokryły okna utrudniając widoczność.
A było co oglądać- po pierwsze uroki Zatoki Bantry, a po drugie stadko fok odpoczywające na małej wysepce.

Kiedy opuszczaliśmy prom, deszcz prawie przestał padać, a nawet przez chmury zaczęło przebijać się słońce :-) Szczęściarze z nas nie ma co...

Powierzchnia wyspy Garinish to zaledwie 15 hektarów. Ta niewielka wyspa  na początku XX wieku została zamieniona w niezwykły, egzotyczny ogród przez biznesmena,architekta i wielbiciela starożytności z Belfastu niejakiego Harolda Peto dla szkockiego polityka Annana Bryce'a, który w 1910r. stał się właścicielem wyspy.

Mapa Ilnacullin.
Na wyspie znajdują się wspaniałe klasycystyczne budowle i podzwrotnikowa roślinność. Mikroklimat, wpływ ciepłego prądu oceanicznego Gulf Stream oraz żyzna ziemia stwarzają odpowiednie warunki dla rozwoju tych wymagających ozdobnych roślin.
Maj i czerwiec to najbardziej odpowiednim momentem do odwiedzin na wyspie. Właśnie  wtedy kwitną azalie, rododendrony, magnolie i rabaty kamelii. Są tu miejsca porośnięte paprociami z Nowej Zelandii i japońskie ogródki skalne oraz rzadka kolekcja bonsai.
Nad  wyspą góruje wieża Martello wybudowaną w 1796r. przez Brytyjskie Ministerstwo Wojny.
Wieża Martello.
Na szczycie wieży.
 Między ogrodowymi budowlami wyrastają wieża zegarowa i grecka świątynia.
Schody wiodące do greckiej świątyni.
Grecka świątynia
Widok na zatokę ze świątyni.
Wieża zegarowa.
Główną ozdobą wyspy jest ogród w stylu włoskim z klasycystyczną altaną i sadzawką z liliami wodnymi. W połączeniu z  dziewiczym morskim krajobrazem i nagimi szczytami gór Caha w tle ogród stwarza niesamowite magiczne wręcz wrażenie.
Rzecz jasna nie było nam dane ujrzeć tego cudownego dziewiczego krajobrazu w tle :-( z powodu złych warunków atmosferycznych. Zapewniam jednak, że w pogodny, bezchmurny dzień wygląda to niesamowicie.

I jeszcze kilka ujęć z Wyspy Garinish.
Wyspa Garinish pożegnała nas...deszczem a jakże...Mieliśmy odrobinę szczęścia, że podczas naszej wędrówki po ogrodach prawie nie padało.
Pomachaliśmy na pożegnanie do stadka fok wciąż wylegujących się na wysepce w Zatoce Bantry...
...ale to jeszcze nie był koniec naszej wyprawy...o czym przekonacie się niebawem

Pozdrawiam.