Translate

piątek, 19 czerwca 2015

Nasze podróże. Mizen Head.

Zdawałoby się, że Irlandia to niewielka wyspa, jednak przemieszczanie się z miejsca na miejsce wcale nie odbywa się szybko. Irlandzkie drogi są naprawdę niezłej jakości, ale te wiejskie niestety są dość wąskie i bywają kręte, więc nie ma zanadto szans na rozwinięcie jako takiej szybkości. Rzecz jasna ma to też swoje dobre strony, bo nawet kierowca pojazdu (czyli również ja) ma szanse na podziwianie mijanych widoków (a uwierzcie, że bywają zapierające dech w piersiach).

Tak więc wprost z zamku Blarney ruszyliśmy na południe, a nawet bardzo na południe bo do {poniekąd} najbardziej wysuniętego na południe punktu Irlandii- Mizen Head.

W necie natomiast znalazłam informację , że to położony nieopodal Mizen Head-  Brow Head jest najdalej wysuniętym na południe punktem... Być może jest to prawda, ale ogólnie przyjęto, że to jednak Mizen Head jest tym miejscem więc...niech tak zostanie.

Jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy. Kiedy tylko na szybkościomierzu wskazówka zbliżała się do 100 km/godz Misiek dostawał ataku paniki i "prosił" o zdjęcie nogi z gazu. Przyznać muszę,  że trasa łatwa nie była, ale... no miejscami mogliśmy przyspieszyć...Dobrą żonką bywam ;-) więc zaoszczędziłam stresu Miśkowi ;-) i tak sobie niespiesznie podążaliśmy do celu...

Po 17:00 byliśmy na miejscu... a tu ...niespodzianka. Wszystko zamknięte na cztery spusty i bramki i Centrum Turystyczne :-(. Już mieliśmy zrezygnować, ale zauważyliśmy, że nie tylko my jesteśmy spóźnionymi turystami... I podobnie jak pozostali zdecydowaliśmy się na wykonanie skoku przez płot- wszak to nasza narodowa tradycja ;-)- to znaczy przerzuciłam Maleństwo (pouczając rzecz jasna, żeby nigdy tak nie robiła bo to niegrzeczne, niefajne itd., że to tylko taka wyjątkowa sytuacja), przepchnęłam Miśka no i sama bryknęłam na drugą stronę.

Krajobrazy- cudne... Warto było przeskoczyć. Szkoda, że obiekt jest otwarty tak krótko (w sezonie tylko o godzinę dłużej). Prawdę mówiąc wolałabym zapłacić za wstęp i legalnie obejrzeć sobie to niesamowite miejsce. Nie lubię takich sytuacji, ale żal by było odjechać i choćby nie rzucić okiem- wszak nie wiadomo kiedy następny raz (i czy w ogóle) zdarzy nam wrócić w to miejsce.
Sam cypel (mimo, że mówi się że Mizen Head to półwysep) jest oderwany od stałego lądu i został z nim połączony mostem. Most jest solidny- stalowy, mimo to wzburzony ocean pod stopami, strome klify i fale rozbijające się o skały wywołują delikatny dreszczyk na karku :-)
Most jest niesamowity...Nie sądzicie? Podobno są tacy, którzy boją się po nim przejść...
Takie sobi selfie ;-)
Na samej wysepce znajduje się latarnia morska, stacja meteorologiczna i muzeum. My jednak tam nie byliśmy w stanie dotrzeć ze względu na późną porę oraz na kondycję co niektórych uczestników naszej wyprawy.
A że pogoda tego dnia była cudna (co ostatnio jest rzadkością)...była to iście uczta dla oczu. Błękit nieba, lazur wody, kojący szum oceanu, wiatr we włosach, niezwykłe wyrzeźbione przez naturę klify...

To ostatni skrawek europejskiego lądu, jaki mogą zobaczyć podróżujący do Ameryki czyli... prawie koniec świata :-)

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz