Translate

wtorek, 22 września 2015

Buda bez Pesztu

Mieliśmy w planach dwa wypady do Budapesztu. Niestety nieznośne upały zmieniły nasze plany. 37 stopni w wielkim mieście jest nie do zniesienia. Upał szczególnie dał się we znaki naszym rodzicom, ale i sama stałam się jego ofiarą, bo po naszym spacerze po Budapeszcie spaliłam się okrutnie. Nie dosyć, że cały kark i ramiona bolały niemiłosiernie to jeszcze powstały ropne pęcherze.  Klasyczne oparzenie II stopnia :-(

Budapeszt powstał z trzech połączonych ze sobą miast Budy i Obudy, położonych na prawym brzegu Dunaju i Pesztu na lewym. Udało nam się zwiedzić prawobrzeżny Budapeszt czyli...Budę. Peszt pozostał na "innym razem"...

Niewątpliwie Budapeszt jest miastem pięknym, monumentalnym, historycznym. Wywarł na nas niesamowite wrażenie.
Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy- a właściwie wdrapaliśmy się zdobyliśmy było wzgórze Gellerta (235m n.p.m.). Miejsce to zawdzięcza swą nazwę biskupowi Gellertowi, który został zamordowany przez pogan (podobno spuszczony ze szczytu w drewnianej beczce).
Dawniej uważano również, że na szczycie urządzają swoje sabaty czarownice.
Zdobywamy Wzgórze Gellerta...Mało nas...
...mało nas...
...jeszcze mało nas...
...ekipa w komplecie...możemy ruszać. W tle widać Pomnik Wolności- to tam zmierzamy
W XIX wieku na szczycie Austriacy wznieśli potężną cytadelę.
Wspinamy się..
Cytadela
I wreszcie Pomnik Wolności...
Wzniesiony w 1947r. monument był pierwotnie poświęcony żołnierzom radzieckim, którzy oddali życie w walce za Budapeszt. Po 1989r. z pomnika usunięto komunistyczne symbole. Aktualnie pomnik ma przesłanie uniwersalne i upamiętnia wszystkich, którzy zginęli za Węgry.

Pomnik przedstawia 14- metrową kobietę z brązu, trzymającą nad głową palmowy liść. U stóp pomnika stoją dwie postacie: jedną z nich jest Św. Jerzy, walczący ze smokiem, druga to anonimowy mężczyzna, trzymający w ręce pochodnię.
Mnie osobiście najbardziej zachwycił...krajobraz, jaki rozpościera się ze Wzgórza Gellerta.
Wspaniały...Nie sądzicie?

Wzgórze Zamkowe jest najstarszą i jednocześnie najbardziej reprezentacyjną częścią miasta. Całe wzgórze już w średniowieczu było otoczone murami obronnymi, których część zachowała się do dzisiaj.
Zachowane mury obronne Wzgórza Zamkowego
Zwiedzanie Wzgórza Zamkowego rozpoczęliśmy od Bramy Wiedeńskiej czyli od  północnego krańca.
Naprzeciwko Bramy Wiedeńskiej wznosi się nieduża biała świątynia. To XIX wieczny kościół ewangelicki.
Kościół ewangelicki
Wygląd Wzgórza Zamkowego bez wątpienia zmienił się bardzo od czasu rozpoczęcia budowy w XIII w., ale główne ulice nie zmieniły swego średniowiecznego położenia.

Każdy budynek...każdy kamień ma tu swoją historię.
Idąc magicznymi, przepełnionymi duchem historii uliczkami, dotarliśmy do Placu Świętej Trójcy.
Plac zawdzięcza swą nazwę kolumnie Św. Trójcy, wzniesionej w 1713r. w podzięce za wygaśnięcie zarazy.
W centrum Wzgórza Zamkowego, tuż przy placu Świętej Trójcy, wznosi się przepiękny Kościół Macieja. Kościół poświęcony jest Najświętszej Marii Pannie, przyjęło się jednak nazywać go imieniem sprawiedliwego króla Macieja Korwina.

Kościół został odbudowany w XIX wieku z tego co pozostało z niego po oblężeniu w 1686r. Pierwotnie został zbudowany w XIII wieku, a  do oblężenia pełnił rolę meczetu.
W 1994r. kościół i okna zostały uszkodzone przez bombę, jedną z kilku, jakie wybuchły w mieście. Do zamachu nikt się nie przyznał, choć podejrzewano środowisko serbskie.
Wnętrza kościoła nie udało nam się obejrzeć z przyczyn od nas niezależnych. Po prostu była sobota- dzień w którym odbywają się śluby i kościół jest zamknięty dla zwiedzających :-(
Drzwi do Kościoła Maciej...i klamka, którą pocałowaliśmy ;-)
Tuż obok Kościoła Macieja znajduje się pomnik króla Istvana I (po naszemu Stefana I) na koniu. A Istvan I wielkim królem był ;-) i wiele mu państwo węgierskie zawdzięcza. Przede wszystkim połączył ziemie madziarskich plemiennych lenników w jedno państwo i doprowadził do przyjęcia chrześcijaństwa.
Kanonizowany po śmierci  stał się narodowym świętym.
Król Istvan I niesamowicie prezentuje się na tle błękitnego nieba :-)
Na zakończenie naszej wycieczki dotarliśmy do Baszty Rybackiej- jednego z najważniejszych symboli Budapesztu. Być w Budapeszcie i nie widzieć Baszty Rybackiej to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża ;-)
W średniowieczu Basztą Rybacką określano fragment murów obronnych zbudowanych od strony tzw. Wodnego Miasta w późniejszym okresie nazywanego również Miastem Rybnym (nazwa pochodziła od profesji mieszkańców tej dzielnicy). Prawdopodobnie stąd też obecna nazwa tej budowli.
Niektórzy historycy są innego zdania. Uważają, iż nazwa pochodzi od targu rybnego, działającego przy kościele za czasów króla Macieja.
Siedem namiotowych wieżyczek, zaprojektowanych przez Figyesa Schuleka u schyłku wieku przypomina o siedmiu madziarskich plemionach, które dały początek narodowi 1000 lat wcześniej. Obecna forma jest czysto dekoracyjna i tworzy doskonałe tło dla Kościoła Macieja i gmachu Parlamentu zza rzeki.
                                                 ("Praktyczny Przewodnik Pascala. Węgry")

Patrząc na tę budowlę można poczuć się jak w bajce. Niewątpliwie jest to najbardziej urokliwy i romantyczny zakątek Wzgórza Zamkowego. Nie bez powodu młodożeńcy, wychodzący tego dnia z Kościoła Macieja z częstotliwością kilku par na godzinę ;-) wybrali to właśnie miejsce do sesji zdjęciowych, a nawet przyjęć weselnych.
Bajka, magia i widoki zapierające oddech w piersiach {gdyby nie te tłumy turystów i niesamowity żar lejący się z nieba... :-D}
Zobaczcie sami.
W tle gmach Parlamentu.
W oddali pomnik Istvana I.
W oddali gmach Parlamentu.
Jedna z siedmiu wieżyczek.
Gmach Parlamentu. Widok z Baszty Rybackiej
Wyspa Św. Małgorzaty
Dunaj i gmach Parlamentu. Widok z Baszty Rybackiej.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilkę przy Wieży Marii Magdaleny, górującej nad północną częścią Wzgórza Zamkowego. To pozostałość po XIII wiecznym romańskim kościele.
Wieża przetrwała oblężenie tureckie w XVI wieku. Przez ponad pół wieku była częścią jedynego kościoła chrześcijańskim w Budzie, następnie  przekształconego w meczet. Po wyzwoleniu miasta w 1686r. kościół trafił w ręce zakonu Franciszkanów. Przez pewien czas służył również jako miejskie archiwum.
W 1792r. odbyła się tutaj koronacja cesarza Franciszka I na króla Węgier.
W 1817 świątynia zaczęła pełnić funkcję kościoła garnizonowego.
Podczas II wojny światowej kościół uległ zniszczeniu podczas bombardowania. Przetrwały jedynie ruiny wieży Marii Magdaleny.

I tak zakończyła się nasza węgierska przygoda. Opuszczaliśmy kraj "naszych bratanków" nie bez żalu- wszak po pierwsze: spędziliśmy na Węgrzech cudowny czas, a po drugie...nie odwiedziliśmy wielu miejsc, które planowaliśmy zobaczyć... Może kiedyś uda nam się zawitać tu ponownie...może...

I jeszcze dwie fotki znad Balatonu, gdzie zrobiliśmy kilkugodzinny przystanek w podróży.
{oj zimna, zimna woda...zwłaszcza po 32- stopniowych basenach termalnych :-D}

I dalej w drogę. Następny przystanek....

...a o tym w następnym poście.

Do zobaczenia :-)

niedziela, 20 września 2015

Placek po węgiersku ;-)

Czy też macie problemy z powrotem do rutyny po wakacyjnym lenistwie? Ja mam ogromne! Nie mogę się zorganizować mimo, że obowiązków jakoby mi ubyło. Ot chociażby Maleństwo... No cóż...Maleństwem dla mnie pozostanie na zawsze, ale to już całkiem duża i samodzielna dziewczynka. Potrafi sama wrócić ze szkoły- nie zawsze więc muszę po nią jechać (chyba, że pada, albo ma jakieś zajęcia po lekcjach). Mogę też ze spokojnym sumieniem posłać ją po zakupy do sklepu i wiem, że kupi co trzeba i doskonale sobie poradzi.
Od początku września do Miśka na godzinę dziennie wpada social worker, na pogawędki- po to żebym mogła mieć chwilkę dla siebie. Teoretycznie więc powinnam mieć więcej czasu-choćby na pisanie bloga- ale nie wiedzieć czemu dzień mi się jakoś skurczył, albo po prostu stałam się mniej zorganizowana.

Ale do rzeczy- a miało być o naszych wakacyjnych podróżach.

Plan był taki: przyjeżdżamy do rodzinnego miasta Miśka, odpoczywamy kilka dni, następnie dołączają do nas moi rodzice i siostra z siostrzenicą, pakujemy się, zabieramy rodziców Miśka i dwoma samochodami ruszamy na podbój Węgier.

Zanim jednak opuściliśmy rodzinne strony Miśka: załatwiliśmy kilka spraw urzędowych oraz odbyliśmy kilka wizyt i najważniejsze- uczestniczyliśmy w Dorocznym Spotkaniu Kuzynów Miśkowych :-) Tym razem spotkanie odbyło się w tajemniczym ogrodzie... działkowym Cioci Jadzi :-)
Pozdrawiam całą ekipę :-)
Na Węgrzech zarezerwowaliśmy domek w niewielkiej miejscowości słynącej z basenów termalnych. Warunki w domku- świetne. Do dyspozycji mieliśmy 5 sypialni, 2 kuchnie i 2 łazienki. Duży ogród ze zorganizowanym miejscem do biesiadowania- grill, miejsce na ognisko, duży drewniany stół i ławy, a wszystko to zadaszone- w razie deszczu lub szczególnie doskwierającego w tym roku nadmiaru słońca. Miejsce szczególnie podobało się naszym rodzicom, którzy chętnie korzystali również z ciepłych basenów oddalonych zaledwie 300 metrów od naszego domku i wdychali świeże węgierskie powietrze z dala od zgiełku miasta (osiedle uzdrowiskowo-turystyczne położone jest na uboczu, kilka kilometrów od centrum miasteczka).
Maleństwo w basenie.
Nasz domek...
...ogród...
...i okolica.
Co oprócz moczenia się w ciepłych basenach można robić w takiej miejscowości jak Mezokovesd? My się nie nudziliśmy.
Właściciele domku udostępniają rowery i można sobie zorganizować wycieczkę po okolicy.
Można też wypożyczyć pojazd o napędzie rowerowym, którym to całą ośmioosobową ekipą  można pojeździć uliczkami osiedla {męczące to zajęcie, ale zabawy co niemiara ;-)}.
Moja Mama mknie na rowerze z szybkością światła :-)
Przejażdżka niezwykłym wehikułem :-)
Obowiązkowo należało odwiedzić okoliczne atrakcje, jakimi niewątpliwie są piwniczki winne. Przyznam, że przy niesamowitym upale, jaki panował tego lata miło było ukryć się w tak chłodnym miejscu. Dodatkową atrakcją była degustacja lokalnego wina  (a przyznać muszę, że wino mają tu przednie). Ja jako full time driver musiałam niestety poczekać do wieczora, aby skosztować tych pysznych trunków (rzecz jasna to nie to samo co degustowanie lampki wina w tak klimatycznym miejscu jak piwniczka, ale lepszy rydz niż nic ;-)
Beczki pełne przedniego węgierskiego wina.
Taki polski akcent na parkingu obok  piwniczki :-)
Jeden dzień spędziliśmy w niedalekim Eger- mieście słynącym z produkcji- a jakże- popularnego wina Egri Bikaver. Zwiedziliśmy jedną z największych piwnic winnych umiejscowioną w podziemiach bazyliki- nota bene drugiej co do wielkości na Węgrzech.

Po obu stronach schodów, prowadzących do bazyliki znajdują się posągi królów węgierskich  Św. Istvana i Św. Laszlo (czyli bardziej swojsko Św. Stefana i Św. Władysława) oraz apostołów Piotra i Pawła.
 
Piwnice arcybiskupie pod bazyliką dawniej pełne były beczek z winem, gdyż to właśnie w nich gromadzono 1/10 wina z całego regionu. Wino w tamtych czasach było formą podatku kościelnego w naturze. System piwniczny był długi na blisko 4 kilometry, a w nim przechowywano hektolitry wspaniałego trunku. Dziś część korytarzy została zasypana, a to co pozostało jest atrakcją turystyczną. 
W  korytarzach piwnicy arcybiskupiej znajduje się mini muzeum regionalne.
Wejście do piwnicy arcybiskupiej i Pan Przewodnik (w niebieskiej czapeczce)
Być w Egerze i nie zajrzeć do Doliny Pięknej Pani (Sepasszony-volgy) to grzech śmiertely ;-).

Dolina pięknej Pani to rodzaj parku, wokół którego rozmieszczone są piwniczki winne.
Degustacja wina w jednej z piwniczek w Dolinie Pięknej Pani.
Wejście do piwniczki.
Nam najbardziej smakowało czerwone wino Merlot- niezwykle aromatyczne i idealne w smaku- słodkie, ale bez przesady, lekkie, świeże...

I jeszcze mijany w drodze powrotnej pomnik, upamiętniający Powstanie Węgierskie 1956r. z charakterystyczną flagą z wyciętym otworem, w którego miejscu pierwotnie znajdowały się symbole komunistyczne.
Wybraliśmy się również do Parku Narodowego Hortobagy. Nie udało nam się obejrzeć pokazu jeździeckiego, ale za to odwiedziliśmy węgierską farmę na puszty.
Ekipa na puszty :-)
Jak widzicie nie mieliśmy czasu się nudzić... a to jeszcze nie wszystko- bo wybraliśmy się również na wycieczkę do Budapesztu. Miasto wywarło na nas niesamowite wrażenie...ale to już temat na kolejny post.

Pozdrawiam cieplutko