Translate

czwartek, 16 października 2014

Przegląd domowy

Rozpisałam się w temacie naszych wędrówek, podróży, przygód... a przecież my wcale nie żyjemy na walizkach- choć pewnie tak to wygląda.
Nasze życie toczy się w domu przede wszystkim...To tutaj spędzamy najwięcej czasu. Powiem więcej- jestem z natury domatorką i to nasze mieszkanie jest moim azylem i miejscem gdzie czas spędzam najchętniej.

Lubię nasze niewielkie mieszkanko na pierwszym piętrze. Oczywiście nie jest doskonałe. Zawsze marzyłam na przykład o dużej kuchnie...a mamy małą i ciemną. Chciałam mieć dwie łazienki, a mamy tylko jedną (choć z drugiej strony zawsze to mniej sprzątania na głowie ;-) Chciałam mieć dodatkową sypialnię dla gości, a mamy dwie sypialnie tylko.
Fajnie byłoby mieć parterowy domek za miastem, ale cieszę się naszym Two Bedroom Apartment (och... och... jak to brzmi) czyli tak zwanym M-3 ;-). Co do domku to z drugiej strony taki domek z ogródkiem wymagałby dużego nakładu pracy, i ten nakład pracy musiałabym niestety włożyć ja sama... Tak więc cieszę się, że nie muszę kosić trawników, zamiatać deptaków, podlewać, plewić itp.

Kocham nasze M-3: moje stanowisko internetowe na kanapie (którą swoją drogą planujemy wymienić niebawem), nasze niezwykle wygodne i obszerne łóżko w sypialni, na którym w weekendy śpimy w towarzystwie Maleństwa oraz naszej zwierzyny domowej ;-). Lubię moją mikroskopijną kuchnię, w ktorej pichcę obiadki, piekę z Maleństwem ciasteczka czy eksperymentuję z nowymi przepisami.  No i w końcu... nie mogę się nacieszyć z naszą nową łazienką.
W zeszłym roku wystąpiliśmy o grant na adaptację łazienki dla osoby niepełnosprawnej (Housing Adaptation Grant for People with a Disability).
Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia z łazienki przed adaptacją. W łazience była niewielka wanna i to  właśnie ona stanowiła i dla Miśka i dla mnie nie lada wyzwanie.
Skłamałabym gdybym powiedziała, że codziennie walczyliśmy z wejściem i wyjściem z wanny. Co to to nie... Pan Parkinson jest przebiegły i nieprzewidywalny. Nigdy nie wiesz co przyniesie dzień. Raz jest dobrze, innym razem średnio, a niekiedy zupełnie do kitu. Najgorsze są oczywiście dni do kitu... W takich dniach Misiek czuje się fatalnie już w momencie kiedy rano otwiera oczy... potem ma skórcze, potem ma ogromną sztywność, a potem dyskinezy bo chcąć zwalczyć sztywność przedawkował leki...itd. Nie raz zdarzyło się, że w takim dniu do kitu Misiek poprostu potrafił utknąć w wannie. Ja nie miałam siły go wyciągnąć, a on nie dawał rady sam wstać. Co w takim przypadku?... Podawałam dodatkową porcję leków i czekaliśmy, czasami kilka, a czasami kilkadziesiąt minut. Potem pomagałam Miśkowi opuścić wannę i jakoś w bólach i pocie czoła pokonywaliśmy nasze problemy łazienkowe- taki Miśkowy tor przeszkód, a moja siłownia ;-).

Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się na aplikowanie o grant. Chodziło nam głownie o wymianę wanny na prysznic.

Tak więc w czerwcu zeszłego roku udaliśmy się osobiście do urzędu, z pełną dokumentacją pod pachą, a tu... zonk...cała pula na granty A.D. 2013 została już rozparcelowana :-(
Jednakże Pan Urzędnik Miły Bardzo ;-) pocieszył nas, że nie powinniśmy się martwić tylko zostawić naszą aplikację do przyszłego roku (gdy będzie nowy budżet) i w styczniu skontaktować się z biurem w celu przypomnienia o sobie.  I tak też uczyniliśmy... I od stycznia coś się w naszej sprawie dziać zaczęło :-)

Przede wszystkim potrzebowaliśmy pomocy naszej Occupational Therapist (to taka osoba, ktora pomaga  niepełnosprawnym między innymi w przystosowaniu mieszkania do ich potrzeb, załatwianiu sprzętu rehabilitacyjnego itp.). To ona zasugerowała zmiany w naszej łazience.
Łazienka po adaptacji musi spełniać pewne standarty. Na przykład brodzik do prysznica musi mieć odpowiedni wymiar (większy niż standartowy rzecz jasna), musi być płaski i mieć podjazd, tak aby osoba na wózku mogła bez problemu do niego wjechać. Toaleta musi być wyższa. Zlew musi być zamontowany tak, aby można było jak najbliżej podjechać do niego na wózku (czyli bez tzw. nogi). Kafle na podłodze muszą być antypoślizgowe itp.
Misiek wózka nie używa i mam nadzieję, że nie będzie go nigdy używał, ale trzeba brać pod uwagę każdą ewentualność. Cóż...jak już wspomniałam Pan Parkinson jest przebiegły i nieprzewidywalny :-/

Aby wniosek był rozpatrzony pozytywnie należało dostarczyć szacunkową wycenę robót oraz materiału, wykonaną przez dwie firmy remontowe. Wybraliśmy je z listy, którą zaoferowała nam nasza OT.
I w końcu w czerwcu dostaliśmy odpowiedź pozytywną.

Prace remontowe zdecydowanie chcieliśmy rozpocząć po wakacjach i tak też się stało.
W połowie września ekipa remontowo-budowlana wkroczyła w nasze progi :-) Prace nie trwały długo- bo raptem tydzień- ale przy posiadaniu jednej łazienki kłopot był- nie da się ukryć ;-). Na szczęście na noc montowano nam toaletę ;-)
Ekipa pracowała pełną parą od 8:00 do 19:00 i naprawdę wykonali solidną robotę.

Wiele niepochlebnych opinii słyszałam o pracy irlandzkich fachowców...z regóły wypowiadali je oczywiście...polscy fachowcy. I tu muszę uczciwie powiedzieć- nie mam żadnych zarzutów co do pracy jaką wykonała nasza irlandzka ekipa. Ponadto byli mili, wykonali kilka napraw domowych bez dodatkowych opłat, sprzątali po sobie i polecali się na przyszłość (z pewnością skorzystamy). Tak pochlebnej recenzji niestety nie mogę wystawić...przechwalających się swoimi umiejętnościami  polskim fachowcom...Powięm więcej o polskich fachowcach na irlandzkiej ziemi mogłabym napisać nie jeden, ale kilka postów...;-)

I tak mamy naszą łazienkę...wygodną, ładną i bezpieczną :-)
Wersja z podjazdem (nie jest przytwierdzony na stałe więc możemy go zdejmować lub zakładać) oraz rozłożoną poręczą.

Składane krzesełko pod prysznicem.
Taka sobie półeczka.
I raz jeszcze rzut oka z perspektywy na naszą nową łazienkę ;-)
Mam nadzieję, że już niebawem moje fotki blogowe będą ładniejsze i lepszej jakości ponieważ... wylicytowałam na e-bayu nowy aparat. Może nie jest to ostatnia nowinka techniczna, ale i tak się cieszę. Tymczasem czekam na ładowarkę, którą musiałam zamówić osobno.  Na razie aparat tylko cieszy oczy, a będę go mogła uruchomić dopiero po naładowaniu baterii niestety. Wyglądem przypomina nieco dawne aparaty analogowe. Zorki mojego taty był bardzo podobny do mojego Olympusa.


Dziś zakupiliśmy bilety na koncert zespołu Clannad. Strasznie się cieszę, że będę mogła ich usłyszeć i zobaczyć :-))) Nie wiem czy pamiętacie motym przewodni z serialu "Robin Hood" z Michaelem Pread w roli tytułowej (wszystkie dziewczyny się w nim kochały). Film był emitowany w latach 80-tych.
Pamiętacie???
Wykonawcą jest właśnie Clannad. Zespół wykonuje muzykę celtycką (Wikipedia mówi, zaś że to muzyka z pogranicza folku, new age, rocka, popu i muzyki mistycznej). Kiedyś jego szeregi zasilała również Enya.
Koncert odbędzie się 2 listopada i wybieramy się całą naszą trójcą.

I ostatni news postu domowego- mamy nowego członka naszej rodziny... A jest nim... kociątko- śliczna  szylkretka.



Czyż nie wygląda jak aniołek??? Pozory mogą jednak mylić ;-)... ale to już temat na kolejny post.

Pozdrawiam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz