Translate

sobota, 25 stycznia 2014

Coś dla ciała, coś dla ducha i...coś dla spokojności (jak mawiał niezapomniany Pawlak)

No i chodzę. I wypełniam swoje noworoczne postanowienie (w przeciwieństwie do niektótych innych domowników). Przynajmniej 3 razy w tygodniu podrzucam Maleństwo pod szkolną bramkę,  pędzę do Parku Collinsa, wyciągam swoje kijki i zasuwał.

 Jedno okrążenie to około 1500 m. Ja robię (na razie) 3 okrążenia. Zajmuje mi to około 45 minut i- o dziwo- sprawia mi nie lada przyjemność. W parku o tej porze jest zazwyczaj prawie pusto. Czasem pojawi się jakiś wielbiciel czworonogów ze swoim pupilem (swoją drogą psie kupy to jakaś plaga i kompletna bezmyślność właścicieli! ), czasem jedna czy dwie osoby uprawiające jogging. Rześkie  powietrze owiewa mi twarz (zwłaszcza, że ostatnio poranki są dość chłodne- no nie żeby tam zaraz -20 st. C jak to w Polsce o tej porze bywa- ale +3-4 st. C) i sprawia, że w końcu czuję się przebudzona. Lubię patrzeć jak słońce wychyla się zza wzniesień Howth i odbija się w stawach w Parku Collinsa.
Słońce wynurza się zza wzgórz Howth.
Lubię jak skrzypią i szumią wiatraki kiedy wiatr je porusza (a w Parku Collinsa wiatrznie jest         bezustannie-bez względu na pogodę, jakiś przeciąg jest w tym miejscu chyba,  czy coś w tym stylu).




Nawet w środku zimy w Irlandii trawa jest soczyście zielona.


I lubię to poczucie zmęczenia kiedy kończe trzecie okrążenie :-).
Dzisiaj jest sobota więc Maleństwo podążyło ze mną. Miłośniczką chodzenia  Maleństwo nie jest- o nie. Dlatego też wzięła ze sobą fliker. Ja chodziłam, a Maleństwo próbowało mnie dogonić swoim pojazdem w pocie czoła i z nie małą trudnością, bo wiatr dzisiaj wieje z siłą łagodnego orkanu, a jeździła pod wiatr właśnie :-).

 Oczywiście nie omieszkałyśmy zajrzeć na jeden z dwóch placów zabaw- o tej porze kompletnie pusty. Maleństwo miało cały sprzęt do swojej dyspozycji.




Po powrocie do domu zwykle biorę prysznic i zasiadam przed komputerem z  kubkiem gorącej kawy. Przeglądam widomości, czytam moje ulubione blogi i czuję  ból moich nieprzyzwyczajonych (jeszcze) do takiego wysiłku mięśni. Ale to taki przyjemny ból :-). I czuję, że mam więcej energii i chęci do działania......Taaaaak...Tylko w jakiej dziedzinie mam działać??? Jak na razie działam w dziedzinie oczekiwania, aż Misiek zwlecze się z łóżka i będę mu mogła zainstalować pompę :-(. Niestety w tym temacie bez zmian.Czuję się  bezradna. Bez względu na prośby i groźby Misiek i tak chodzi spać o 5 rano, a wstaje w południe. Ćwiczenia wykonuje tylko tak, abym się nie czepiła zanadto tzn. pokręci 10 min rowerkiem. Tyle. W czwartek mieliśmy spotkanie z fizjoterapeutką. Oczywiście naskarżyłam na Miśka- opowiedziałam o preferowanym przez niego stylu życia (nie jestem wredną żonką- robię to dla jego dobra). Fizjoterapeutka przeprowadziła z nim rozmowę. Powiedziała to co ja- czyli, że w chorobie Parkinsona potrzebna jest rutyna, systematyczne branie leków zawsze o tej samej porze, ćwiczenia itp. Oczywiście Misiek obiecał uroczyście, że to zmieni i...dziś położył się spać około 5 rano. Był w fatalnym stanie więc słysząc jego jęki obudziłam się. Musiałam wstać i odprowadzić go do łóżka, odinstalować pompę (która oczywiście wciąż działała) rozebrać itp. :-(
Nie wiem co mam robić. Nie mam już siły do walki z nim. Z resztą czym mam walczyć? Słowem? Nie działa. Może pięścią??? Ma ktoś jakiś pomysł?
Szydełkowanie mnie uspokaja (może dlatego, że zajmuje mi ręce- i nie jestem w stanie użyć moich pięści właśnie). Dawno temu zrobiłam (z african flowers) dwa "obiekty", które  docelowo mają być ozdobnymi pokrowcami na poduchy. Na razie leżą sobie w koszyczku i nabierają mocy urzędowej. Kto wie kiedy je skończę na tyle, że będą nadawały się do użytku... Ale ręce miałam zajęte szydełkowaniem, a głowę liczeniem oczek i to najważniejsze...dla spokojności.


Teraz rozpoczęłam pracę nad tęczowym pokrowcem na jasiek (oczywiście też nie wiem kiedy skończę) do pokoju Maleństwa. Proste to to...bez żadnych tam udziwnień i popisów mistrza szydełka. W końcu dopiero raczkuję w tej dziedzinie.

A na zakończenie coś dla ducha czyli książki, które polecam.
Mam słabość do książek Moniki Szwai. Bawią mnie. Są napisane z taką...lekkościa. Tematyka babska, zwykle z wątkiem komediowym. Lektura lekka, łatwa i przyjemna. Tym razem trafiłam na "Matkę wszystkich lalek". Książka jest dwuwątkowa. Pierwszy wątek- współczesny dotyczy Clare (lub Klary) i jej rodziny, drugi- wojenny opowiada o życiu Elżuni. Te dwa wątki łączą się w Willi Klara w samym środku Karkonoszy.

Druga książka, która jest jeszcze w trakcie czytania to "Stado" Williama Wharton'a czyli przedwojenna Ameryka widziana oczami kilkunastoletniego Dickiego. Myślę, że jak wszystkie książki Whartona, również ta zawiera motywy autobiograficzne i jak każdą- czyta się z przyjemnością.

I na zakończenie kolejna kartka z Postrossing. Tym razem z Wilna od Giedre.

Pozdrawiam i przyjemnego weekendu.

2 komentarze:

  1. Witam :-) Pieknie u Ciebie :-) I my (tzn maz) ogladalismy domek w Twojej miejscowosci, ale jakos nie wypalilo..

    Ja takze jestem w trakcie dziergania poduchy z rombikow :-) U mnie bedzie niebiesko-niebieska :p

    Gratuluje sportowego zawziecia :-) ale jeszcze bardziej chyba cierpliwosci do m :-/ Ja nie wiem jakbym dala sobie rady wiec nie wiem co Ci doradzic :-/

    Pozdrawiam Cie serdecznie i zycze udanego dzionka


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Agato za ciepłe słowa :-) Sportowe zawzięcie niestety z powodu fatalnej pogody musiałam odłożyć (Jeeezu jak wieje!!!). Co do M. to muszę sobie sama poradzić z "gadem" ;-) niestety. Łatwo nie jest, ale generalnie każdy ma jakieś większe czy mniejsze problemy w życiu. Naszym problemem jest choroba M. z którą próbujemy jakoś żyć choć nie zawsze się udaje.
      Pozdrawiam gorąco w ten dżdżysty, wietrzny dzień.

      Usuń