Translate

piątek, 22 listopada 2013

Powrót do przeszłości.

Okazało się, że powrót do przeszłości czyli funkcjonowanie Miśka, po ponad dwumiesięcznej przerwie i z nowym stymulatorem wcale łatwe nie jest. Nie ukrywam, że przygnębiło mnie to totalnie. Pierwsze dni po operacji Misiek kompletnie nie był w stanie w miarę normalnie funkcjonować, że o chodzeniu nie wspomnę. Cały zlany potem próbował przemierzać raptem ośmiometrową odległość z living roomu do łazienki, potykał się trzymał ścian i nie mógł zgiąć w kolanie prawej nogi. Ta krótka droga okazywała się dla niego nie lada wyzwaniem- niemalże jak wejście na Mount Everest. Razu pewnego znalazłam Miśka w nocy (bo niestety Misiek jest nocnym Markiem i kręci się po domu czasami jeszcze około 1:00 czy 2:00 nad ranem) leżącego na podłodze i przykrytego fotele. Okazało się, że splątały mu się nogi i łapał się czegokolwiek (w tym przypadku fotela który nie był dość stabilny). Opatrunki na szwach wciąż się odklejały, bo całe ciało miał zlane potem przy najmniejszym ruchu, a nawet w bezruchu. Dosłownie wyglądał jakby ktoś go oblał wiadrem wody. Skontaktowałam się z Karen Z Frenchay Hospiatal w sprawie ewentualnego przeprogramowania stymulatora. Bardzo szybko otrzymałam odpowiedź. Jej zdaniem stymulator jest ustawiony optymalnie. Zasugerowała jedynie, że powinniśmy znaleźć odpowiedni balans w dawkowaniu leków i pompy, ewentualnie sami popracować nad stymulatorami posługując się naszym nowym pilotem (Oooo dzięki Ci Karen! Jesteś WIELKA).
Przełom nastąpił w piątek tydzień temu. Zmniejszyliśmy nieco ustawienie stymulatorów. Misiek chodzi znacznie lepiej (choć nie idealnie, ale nie oczekujmy zbyt wiele) i się nie poci jak głupi. No ale nie cieszmy się zawczasu. Poczekajmy co przyniosą kolejne dni i miejmy nadzieję, że będzie lepiej.
W poniedziałek wyjęliśmy szwy (a  w zasadzie odkleiliśmy, bo to były paski papierowe przyklejone na rany pooperacyjne). Wszystko suche i wygojone.
Staram się ogarnąć mieszkanie i powrócić do codziennej rutyny. Dla mnie też to nie jest łatwe. Czuję się jak przekręcona przez maszynkę do mielenia mięsa. Czuję się zmęczona...psychicznie. Jak powszechnie wiadomo życie w związku z drugim człowiekiem łatwe nie jest. Trudno czasami znaleźć kompromis. A życie z drugim człowiekiem i z Parkinsonem na dodatek, trudne jest w dwójnasób.
Ale koniec tych "gorzkich żali". Trza wziąć się w garść i ruszać naprzód, nie oglądając się do tyłu choć wcale to łatwe nie jest (jestem tak wredną postacią, że wciąż do tyłu się odwracam, rozpatruję co by było gdybym postąpiła inaczej choć to już  nie ma znaczenia bo stało się i już:; a dodatkowo pamiętliwa jestem niesamowicie).
I to tyle na dzisiaj: krótko, sucho, mało zabawnie i bez fotek.
Obiecuję, że następnym razem się poprawie a tymczasem przyodziewam moją polarową piżamę, zawijam  się w kocyk i próbuję "się regenerować". Może jeszcze dam rady zrobić z tego "przemielonego mięsiwa" silne babsko tylko...niech wszyscy dadzą mi spokój choć przez kilka godzin, a nie jestem pewna czy to możliwe.
I tym oto mało optymistycznym akcentem kończę na dzisiaj.
Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz