Translate

środa, 4 grudnia 2013

A teraz coś z całkiem innej beczki...czyli idą święta.

Skoro z Miśkiem coraz lepiej, mogę zająć się czymś innym niż zmiana ustawienia stymulatorów, podawanie leków, prowadzanie za rączkę, przewracanie z boku na bok i takie tam...;-) Cała ta nerwówka związana z brakiem stymulatorów, operacją i rekonwalescencją Miśka tak bardzo rozciągnięta w czasie (przypomnę, że pierwszy stymulator przestał działać na początku września, a dopiero od dwóch tygodni Misiek czuje się po japońsku czyli jako-tako) spowodowała, że zatraciłam poczucie upływających dni oraz chęć do jakiegokolwiek działania. Nagle uświadomiłam sobie, że święta tuż tuż, a ja jakoś w lesie jakby. Dom wygląda, że...pożal się Boże. Wstyd się przyznać, ale w kątach zalegają kłęby kurzu i kociej sierści. Gdybym dzisiaj miała urządzać moje mieszkanie (mimo, że je bardzo lubię), z powodów czysto praktycznych, z  pewnością nie zdecydowałabym się na podłogę w kolorze ciemnego orzecha, tudzież meble w tymże kolorze, z drzwiczkami "na wysoki połysk".  Każdy pyłek, włos czy nawet odcisk palca są tak widoczne, że w zasadzie musiałabym cały dzień stać ze szmatką i je pucować- co nie jest moim ulubionym zajęciem niestety. Nie to żebym jakąś flądrą była czy coś, ale co za dużo to niezdrowo. W końcu celem życia nie jest tylko pucowanie mieszkania, a mieszkanie to nie muzeum- żyją w nim ludzie i...koty ;-), a że żyją to śmiecą :-))). Tak więc wydawało mi się, że w końcu otrząsnęłam się z letargu i rozpoczęłam (choć bardzo powoli) ogarniać nasze gniazdko. Wystartowałam od pokoju Maleństwa. Potem zabrałam się za tę nieszczęsną meblościankę- czy jak to tam nazwać- w living room'ie. Na górze zalegał kurz...że ho, ho (nie powiem z przed jakiego czasu). Jeszcze wczoraj mogła się nawet pojawić Perfekcyjna Pani Domu z białą rękawiczką a nie znalazłaby nawet pyłku. Dzisiaj... już znaku nie widać po moich wczorajszych wypocinach. To są właśnie uroki tego rodzaju mebli...Uff...i znowu moje chęci do działania zanikły...

I co dalej?
Symptomy:
1. Pomysłów na prezenty gwiazdkowe- brak.
2. Koncepcji na dekoracje mieszkania- brak.
3. Chęci do działania- kompletnie brak.
Diagnoza: Atak lenistwa pospolitego z komponentami braku kreatywnego myślenia.
Leczenie: Z powodu braku kreatywnego myślenia nie ma pomysłu na skuteczne remedium ;-)
Stan beznadziejny...

Gdzieś tam, kiedyś po drodze, całkiem impulsywnie dokonałam jakichś drobnych zakupów w kierunku bożonarodzeniowym i teraz zaczęłam je powoli wyciągać z szuflad, szafek i kartonów. Niektóre nawet nie zostały wyjęte z toreb i tak sobie stały kilka tygodni. Jedna z dekoracji- wianek bożonarodzeniowy w kształcie serca- wprawił mnie w osłupienie. Serio! Chciałam w końcu pousuwać zbędne rzeczy z sypialni, bo nie dość, że do przestronnych nie należy to jeszcze wciąż potykałam się o jakieś puste papierowe torby po zakupach. Podnoszę jedną z nich, a tu...wianek. Zabijcie a nie wiem kiedy go kupiłam. Ale jest. I to całkiem fajny.

Kiedyś tam, robiąc cotygodniowe zakupy w Lidlu trafiłam na kalendarz adwentowy. Od razu pomyślałam o pokoju Maleństwa i tak jakoś wrzuciłam go do koszyka. Ostatnio zajrzałam do półki z lekami, a tam...surprise. Kalendarz adwentowy. Tak więc przedmioty, przypominające, że święta tuż tuż wyzierają z każdego kąta :-))). Swoją drogą albo z moją głową coraz gorzej albo po prostu podświadomie robię sobie sama niespodzianki ;-) (bo w końcu jeśli nie ja to kto).

Oprócz tego również w Lidlu trafiłam na śliczne świąteczne świeczki- aniołki.




A jakiś czas temu znalazłam na Amazon coś, na co od dawna miałam ochotę, czyli lustro a la okno. Tak sobie już snułam marzenia, gdzie je mogłabym zawiesić i co jeszcze z tą ścianą z lustrem mogłabym  zrobić. No i wymyśliłam, i lustro zamówiłam. Nie był to pierwszy w moim życiu zakup poprzez Amazon i kłopotów żadnych dotychczas nie miałam. A że, dodatkowo, firma oferująca interesujący mnie przedmiot wyglądała na wiarygodną, więc ze spokojnym sumieniem zakupu dokonałam. Problemy (bo jak powszechnie wiadomo problemy mnie lubią) zaczęły się w momencie, gdy lustro zostało zapakowane i przekazane do wysyłki. Pani- przedstawiciel firmy sprzedającej- poinformowała mnie, że moje zamówienie zostało spakowane i przekazane takiej to a takiej firmie kurierskiej, podając jednocześnie przybliżony termin dostawy. Otrzymałam e- mailowo numer przesyłki i... już się trochę zaniepokoiłam faktem, że przesyłki nie jestem w stanie zlokalizować na stronie internetowej firmy kurierskiej. Ale nic...Pomyślałam, że może nie umiem obsługiwać menu tej strony, albo to nie ten numer, czy coś w tym stylu. Następnego dnia otrzymałam e- mailowo informację, że kierowca próbował mnie znaleźć, ale mnie nie znalazł. No dobra...mogło tak być bo mimo, iż nasze osiedle jest na prawdę duże ( mieszka tu z 400 rodzin), mimo, że istnieje już parę lat (chyba z 5 lub 6) nie jest oznaczone na mapie, ani w nawigacji satelitarnej i często ludzie mają problemy ze znalezieniem adresu. Dobrze...rozumiem. Więc przesłałam Pani- przedstawicielce firmy sprzedającej- instrukcję, jak do osiedla naszego dojechać (cała korespondencja między nami odbywała e- mailowo i za pośrednictwem Amazon bo tak podobno jest bezpieczniej). Następnego dnia znowu dostaję informację, że mnie nie było pod wskazanym adresem, a kurier był i mnie nie znalazł. No i kurcze trochę się zdenerwowałam, bo z domu praktycznie nie wychodziłam w oczekiwaniu na przesyłkę (jedynie z Maleństwem do i ze szkoły, ale Misiek był w tym czasie w domu). No i piszę, że jest to niemożliwe, że w domu byłam cały czas i nie rozumiem jaki problem ma kurier i że jeśli ma takie problemu to powinien zaniechać swojej pracy w charakterze kuriera a zająć się czymś  innym (choćby haftem krzyżykowym) i takie tam. Pani przedstawicielka firmy sprzedającej, która swoją drogą gdzieś tam w UK siedziała sobie za biurkiem, zaczęła mi się usprawiedliwiać, że to nie jej wina i żebym jeszcze raz podała instrukcję dojazdu oraz mój numer telefonu. Tak też zrobiłam. Dostawa miała nastąpić najpóźniej w czwartek 28 listopada. W czwartek- nic. W piątek- cisza. Przeczekałam weekend i w poniedziałek znowu rozpoczęłam korespondencję. No i Pani z firmy sprzedającej nie ukrywała zaskoczenia, że jeszcze nie otrzymałam przesyłki. Podała mi w końcu numer telefonu do firmu kurierskiej. Okazała się, że ta firma obsługuje tylko UK i North Ireland, a przesyłki do Republic of Ireland przekazują jakiejś innej firmie- lokalnej- i tak też uczynili z moim lustrem. Podali mi numer telefonu do tej firmy. Natychmiast zadzwoniłam z moimi żalami, a sekretarka mówi mi, że mnie w domu nie było i paczki nie mogli mi dostarczyć na czas. Normalnie aż para buchnęła mi nozdrzami ze złości. To ja w domu siedzę od tygodnia prawie, w oczekiwaniu na przesyłkę, a babka mi tu kit wciska, że w domu mnie nie ma. Odetchnęłam 3 razy i całkiem spokojnie podałam mój numer telefonu- na wszelki wypadek gdyby kierowca znowu miał problemy. W końcu od wczoraj mam moje wymarzone lustro a la okno. Wychodząc do Pana kierowcy już miałam przygotowaną nieprzyjemną mówkę, ale Pan kierowca okazał się sympatyczny i...rzeczywiście w tym wszystkim winy jego za wiele nie było. Otóż on był w czwartek pod naszą bramką, a że nasze osiedle jest zamknięte na kod, żeby otworzyć bramkę musiałby się ze mną skontaktować telefonicznie, bo niestety ktoś tak głupio wymyślił, że domofonu przed bramką osiedlową nie ma. Nie miał mojego numeru telefonu (choć nie wiem dlaczego, bo przy składaniu zamówienia numer telefonu podać musiałam) więc pocałował w klamkę, a właściwie w panel kodowania (bo nasza bramka klamki nie ma) i odjechał.
Mimo wszystko warto było czekać i nawet się trochę podenerwować ;-). Lustro jest śliczne...takie jak chciałam.

A kiedy zrealizuję mój plan (właśnie- kiedy zrealizuję?) i dokonam małych przeróbek ściany docelowej to będzie cacy.  Póki co na chęciach się kończy...Mam nadzieję, że już niebawem ta cholerna niechęć do działania ustąpi i zabiorę się do pracy (a czas nagli).
Oczywiście o wszelkich postępach jak również o braku postępów ;-)  niezwłocznie poinformuję.
A tymczasem pozdrawiam i do zobaczenia niebawem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz