Translate

piątek, 23 sierpnia 2013

Migawki z Bawarii cz.II

Ostatnie dni wakacji w Dublinie niestety raczą nas deszczem :-(. Myślałam, że jeszcze poleniuchujemy nad morzem, pojedziemy na jakąś krótką wycieczkę weekendową...
Mam przynajmniej czas, żeby coś napisać i popracować nad wyglądem bloga (jeśli chodzi o sprawy techniczne to nie jestem w tym najlepsza niestety). Mogę przy okazji wspomnieć miłe chwile spędzone w Bawarii.
Kolejny dzień naszych bawarskich wakacji spędziliśmy w zamku Neuschwanstein. Pisałam o tym miejscu w poście przedwakacyjnym. Dodałam nawet zdjęcie. Niestety ja takiego ujęcia nie byłam w stanie zrobić :-( ale zamek Neuschwanstein zrobił na mnie niesamowite wrażenie.
Ale od początku... Do Hochenschwangau z Inzell blisko nie jest- bo około 200 km (z hakiem- nie rozumiem dlaczego małżonek mój- zwany również Miśkiem- zwykle zaniża odległość). Tak więc kilka godzin spędziliśmy w podróży. Kawałek autostradą a później górskimi drogami (więc niezbyt szybko). Poza tym był to okres zaraz po powodziach, które nawiedziły te tereny. Wiele dróg uległo zniszczeniu i były w trakcie napraw. Mimo remontów mogę stwierdzić, że kondycja popowodziowych dróg w Niemczech jest lepsza niż polskich dróg bez powodzi. Cóż... Ameryki pewnie nie odkryłam.
Już z oddali oczom naszym ukazał się taki obrazek:
Widok zapierający oddech...Przynajmniej mi zaparło :-). W miejscowości Hochenschwangau znajduje się Centrum Turystyczne, gdzie można kupić bilety do zamku Neuschwanstein oraz do nieco mniej popularnego zamku o nazwie miejscowości (te nazwy jak dla mnie są zbyt trudne do wymówienia). Oto on:


U stóp zamku znajduje się ogromny parking, który psuje nieco widok tego pięknego obiektu.
Do zamku Neuschanstein prowadzi około 2 km asfaltowa droga pod górę. Można wybrać się tam pieszo lub skorzystać z przewozu bryczką. Cena jest przystępna- 4 euro od osoby. Droga nie jest dostępna dla prywatnych samochodów. My skorzystaliśmy z bryczki z wiadomych powodów. W kasie nadmieniliśmy również, iż Misiek jest osobą niepełnosprawną i ma problemy z chodzeniem. Otrzymaliśmy "list polecający" z naszym nazwiskiem oraz zostaliśmy pouczeni gdzie mamy czekać na przewodnika. Otóż nie szliśmy- jak wszyscy- do wejścia ale do wyjścia, tam o wyznaczonej godzinie miał nas odebrać przewodnik. I tak też się stało. Pan przewodnik cierpliwie czekał na nieco spowolnionego ze zmęczenia Miśka. Po czym doholował nas do windy i dowiózł do miejsca, w którym zaczyna się zwiedzanie zamku. Oczywiście zakaz fotografowania wewnątrz. Z resztą podejrzewam, że zdjęcia z mojego bardzo średniej jakości (delikatnie mówiąc) aparatu, w tej mrocznej atmosferze zamku nie miałyby sensu.
I ten XIX- wieczny zamek również został wzniesiony na życzenie Ludwika II. Był budowany aż do śmierci króla i nigdy nie został wykończony. Urządzono jedynie 30 z 90 sal. Motywy zdobnicze nawiązują do wagnerowskich oper.
Jedno z pomieszczeń zwane Salą Śpiewaków zaprojektowano z myślą o  wystawianiu oper Wagnera właśnie. Zamek wyposażono w takie nowinki techniczne jak choćby centralne ogrzewanie oraz bieżącą wodę.
Podobnie jak w kopii Wersalu, z każdego kąta wyziera przepych i bogactwo. Nic dziwnego, że realizując swoje szalone projekty Ludwik II opustoszył skarbiec Bawarii i nie tylko. 


Tak więc obejrzeliśmy zamek z zewnątrz i od środka. Zrobiliśmy kilka słitaśnych fotek- a jakże ;-). Zjedliśmy hot doga z pobliskiej budki i tak jakoś miło się zrobiło, że czas płynął, a my tego nie odczuwaliśmy jakoś. Przebudzenie nastąpiło w miejscu postoju dorożek... Na  budce z rysunkiem konika napis "close". Tak czy owak ludzi napis nie zraził i ustawili się grzecznie w kilkunastoosobową kolejkę. Między innymi: zakonnica z Ameryki Południowej z grupką osób, w której skład wchodziły osoby w wieku od 30 do 80 lat, pani z gromadką dzieci z czego dwoje w wózkach, dziadek z dwoma nastoletnimi wnuczkami, amerykańska pięcioosobowa rodzina (małżeństwo z dzieckiem + ich rodzice), z którą jechaliśmy do zamku no i my z czego Misiek ze swoim sprzętem (czyt. chodzikiem). No i tak sobie stoimy i się niczym nie martwimy. Pierwsza wykruszyła się pani z gromadką dzieci. Zadzwoniła po kogoś z busem i ten ktoś przyjechał po nią na górę. Pani nerwowo zaczęła pakować do auta swoje pociechy i podczas tej czynności odwróciła się do nas twarzą i powiedziała, że nie mamy po co tutaj czekać bo bryczki już  nie jeżdżą. No i wszyscy kolejkowicze wpadli w popłoch- włącznie ze mną. Pierwsza pani z dziećmi dopadła zakonnica i chciała, żeby zabrała przynajmniej te starsze osoby z jej grupy, ale miejsca w busie już nie było. Pani nam pomachała i odjechała w siną dal czyli w dół do centrum miasteczka. Cóż zakonnica chwyciła pod ramię jedną ze starszych pań i zaczęła powolutku schodzić w dół. Żwawy dziadek w towarzystwie nastoletnich wnuczek bez problemu udał się w dół (a może to nie były wnuczki????), my również zdecydowaliśmy, że powoli spróbujemy schodzić. Spojrzałam jeszcze na rodzinkę Amerykanów. Ci beztrosko usiedli sobie na ławkach i pomachali do nas na pożegnanie. Na nieszczęście Miśkowi gorzej jest schodzić z góry niż wchodzić pod górę :-(. Jego chodzik jest wyposażony w takie małe siedzenie- gdyby na przykład się zmęczył i chciał usiąść. I wykorzystaliśmy to jako wózek. Stromo tam jak diabli i hamulce nie chciały trzymać ale jakoś sobie poradziliśmy. Ostatni najbardziej stromy, ale około 100-metrowy tylko, odcinek Misiek pokonał o własnych siłach. Na ostatniej prostej zatrzymał się przy nas samochód. Z okna wyjrzał nasz przewodnik z zamku i spytał czy nie pomóc. To miło z jego strony...
Zejście a właściwie zjechanie wózkiem zajęło nam jakieś 30 minut. Nie wiem jak długo byśmy schodzili. Nasz chodzik- zwany rolatorem również- okazał się urządzeniem niezwykle pomocnym, aczkolwiek po zjeździe jego hamulce przestały w ogóle działać.
Mimo trudności, które jakby nie było pokonaliśmy z palcem w nosie :-), polecam Hohenschwangau i zamek Neuschwanstein. To jedno z najpiękniejszych miejsc, które widziałam.
Pozdrawiam. Do następnego razu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz