Translate

sobota, 19 kwietnia 2014

Wyprawa na koniec świata czyli County Donegal w trzech odsłonach. Odsłona pierwsza.

I już jesteśmy w domu.
Nasza czterodniowa wyprawa udała się choć początkowo nic na to nie wskazywało. Powiem więcej- omal  nie doszłaby do skutku. Dzień przed planowanym wyjazdem doszło bowiem do wielkiej batalii, w której po przeciwnych stronach barykady stanęli:  niejaki Misiek oraz niejaka Mama Maleństwa. Nie będę wnikała w szczegóły, ale serio odechciało mi się wyjazdów i zwiedzania. Jednakże po kilku potyczkach (słownych oczywiście), zadaniu kilku ran (nie cielesnych rzecz jasna) postanowiliśmy zakopać topory wojenne, przekazać znak pokoju, spakować walizki i wyruszyć w nieznane.

I tak oto w niedzielny poranek podążaliśmy autostradą M-3 w kierunku Donegal.
Pogoda nie zapowiadała nic dobrego- niebo kompletnie zachmurzone, wiatr i drobna mżawka. Trudno...tak to w Irlandii bywa. Przezornie zabraliśmy ze sobą kurtki przeciwdeszczowe, a nawet kalosze dla Maleństwa.
Pierwszy przystanek (poza przystankami niezbędnymi ;-) to jezioro Lough Derg (z irlandzkiego: Czerwone Jezioro- jak podaje legenda od krwi smoka pokonanego przez patrona Irlandii). Na niewielkiej wyspie znajduje się sanktuarium, a w zasadzie czyściec (purgatory) Św. Patryka. W czeluciach pieczary, która się tu znajduje, Św. Patryk miał jakoby zobaczyć wizję czyćca. Być może jest to tylko legenda, ale do dziś dnia miejsce  to odwiedza tysiące pątników.
Na wyspę można dostać się jedynie łodzią i nie jest to miejsce "wesołego zwiedzania". Pątnicy spędzają tu trzy dni bez snu, bez obuwia, w zgrzebnym odzieniu (cokolwiek by to znaczyło) poszcząc, modląc się, medytując. W necie znalazłam ciekawy artykuł dotyczący tego miejsca (i nie tylko). Jeśli kogoś interesuje ten temat polecam klik tutaj


Św. Patryk
Nie sugerujcie się blękitem nieba- ziąb był okropny i silny wiatr, a jezioro wzburzone

My mieliśmy okazję jedynie popatrzeć na wyspę ze stałęgo lądu.
Nie wykluczam jenak uczestnictwa w takiej pielgrzymce w przyszłości.

Kolejny przystanek to Donegal- stolica hrabstwa.
W Donegal można zwiedzić zamek z XV wieku (więcej tutaj), my jednak pominęliśmy tę atrakcję na rzecz rejsu statkiem po zatoce oraz obserwację fok, które wylegują się na małej wysepce.
Pogoda nie dała nam zanadto cieszyć się rejsem. Wiatr wzmógł się do tego stopnia, że pozwoliłam sobie nałożyć bardzo nietwarzową czapkę ;-). Na szczęście rejs mogliśmy odbyć pod pokładem i gwizdać na wredną pogodę, podziwiając zatokę i foki przez szybę- niestety na tyle brudną, że robienie zdjęć było kompletnie niemożliwe :-(. Kiedy pojawiły się foki wyszłam na zewnątrz, aby je uchwycić, ale i tak jakość zdjęć kiepska jest.

To są foki choć wcale nie wyglądają na foki
 A rejs statkiem umilał nam Pan Kaowiec (prawie jak z rejsu ;-). Serwował sprośne dowcipy i irlandzkie przyśpiewki akompaniując sobie na keybordzie (zdecydowanie wolę prawdziwą irlandzką muzykę- z prawdziwymi instrumentami) a my parażerowie everybody klaskaliśmy w łapki :-))).
Maleństwo- wierna fanka Pana Kaowca.
Po  rejsie lekki lunch- czyli wałówka zabrana z domu i jazda krętymi, górskimi drogami. A szerokość tych dróg w większości równa jest szerokości samochodu czyli w przypadku mijania pojazdu z naprzeciwka należy zjechać na pobocze- o ile pobocze nie jest przepaścią albo skrajem klifu ;-).
Celem naszej podróży była miejscowość Malinmore, w której znajdował się nasz hotel.
Malinmore przywitało nas deszczem i mgłą. Czarno to widzieliśmy... Cała nasza wyprawa oparta była na pobycie w plenerze, podziwianiu cudów natury- w taką pogodę żadna to przyjemność. Ale około 18:00 gęste chmury rozwiał wiatr i pojawiło się słońce. Rozpakowaliśmy się więc i wyruszyliśmy na rozpoznanie terenu, a przy okazji mieliśmy nadzieję znależć jakąś miłą knajpkę, gdzie moglibyśmy zjeść coś ciepłego.
Malinmore to maleńka wioseczka, więc udaliśmy się do oddalonej o kilka kilometrów nieco większej miejscowości Glencolmcille- co to posiada  kościół, 2 sklepy spożywcze, jednen z farbami, stację benzynową i dwie knajpki z czego jedna była na szczęście otwarta :-) Po drodze odkryliśmy śliczną małą plażę otoczoną niewielkimi klifami i wzniesieniami...



...oraz uroczy skansen- o tak późnej porze zamknięty oczywiście, ale postanowiliśmy, że następny dzień rozpoczniemy od jego zwiedzania...Cdn.



Drodzy Moi Czytelnicy!
Życzę Wam radosnych  Świąt Wielkanocnych, tradycyjnych, rodzinnych, ze święconką na stole, z baziami w wazonie i kraszankami w koszyczku oraz prawdziwej wiosennej pogody i bezchmurnego nieba.
Pozdrawiam gorąco.
Wesołych Świąt Wielkanocnych życzą baranki z Donegalu...i ja ;-)







2 komentarze:

  1. Witaj :-)

    Swietna relacja i sliczne zdjecia :-) Bardzo lubie czytac Twoje posty, mozna sie z nich wiele dowiedziec a do tego sa takie lekkie i okraszone humorem :-)

    Pozdrawiam serdecznie :-) i takze zycze cudownych swiat :-) Duzo slonka i wspanialej atmosfery..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Agatko :-). Również życzę Ci radosnych Świąt i wciąż czekama na nowe posty na Twoim blogu. Mam nadzieję, że się doczekam.
      Pozdrowionka przesyłam :-)

      Usuń