Translate

sobota, 12 kwietnia 2014

Wiosenne przesilenie

Oj zaniedbałam mego bloga oraz Was Wierni Czytelnicy.  A wszystko  przez przesilenie wiosenne- normalnie odczuwam kompletny brak energii.

Obiecuje uroczyście nadrobić zaległości w najbliższym czasie ;-). 

Tyle miałam planów, projektów i... prac obowiązkowych, a jakoś niewiele udało mi się zrealizować. Nawet te prace obowiązkowe to tak... na pół gwizdka.
Najważniejszą sprawą było odświeżenie mieszkania. Chodziło głównie o odmalowanie korytarza- bo patrzeć już na ohydztwo (a może ochydztwo???) nie mogłam- i naszej sypialni. Ooooo... plany pewne miałam również co do living room'u i kuchni. Odkładałam to z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień aż w końcu  w czwartek około godziny 10:00 czasu lokalnego odpaliłam samochód i udałam się do sklepu z farbami. Próbki farb zakupiłam kilka tygodni temu (a może nawet kilka  miesięcy temu???), wypróbowałam na ścianie więc w zasadzie zakupy miały polegać jednynie na podejściu do stoiska i włożeniu do koszyka puszek. Do koszyka udało mi się jedynie włożyć Light Lilac. Oczywiście w ciągu tych kilku tygodni (a może miesięcy???) asortyment się nieco zmienił i kolorów Country White oraz Robin Eggs zabrakło :-(. Postanowiłam jednak, że bez farb nie wychodzę. Korzystając z pomocy Pani z obsługi wybrałam kolory zbliżone do wypróbowanych. Dokupiłam kilka wałków, pędzelki, taśmę maskującą (sacrebleu, że pozwolę sobie szpetnie zakląć na ten nieudany wynalazek), folię i wróciłam do domu pełna zapału do pracy.
Pierwszy (i jak się póżniej okazało rónież ostatni) pod pędzel poszedł przedpokój. Wymyśliłam sobie, że jedna ściana będzie w kolorze delikatnego fioletu a druga pozostanie biała. Zanim rozpoczęłam malowanie musiałam pozdejmować obrazki, wieszaczki, pozbyć się półki na buty, powycierać kurze z drzwi, żeby mi się później jakieś brudy nie ciągnęły wraz z farbą oraz użyć tej nieszczęsnej taśmy maskującej (gdybym wiedziałą, że będę ją odrywała potem razem z farbą i tynkiem, w życiu bym jej nie użyła).
Rozpoczęłam malowanie, machnęłam dwa razy wałkiem i...wybiłą 14:00 czyli pora odbioru Maleństwa ze szkoły. Rzuciłam wszystko, przebrałam się, zmyłam farbę z rąk i popędziłam do szkoły ( bo kto jeśli nie ja). Przyjechałyśmy do domu, dziecię głodne więc zaczęłam jakiś szybki obiad robić. A ściana czeka... Około 15:30 wróciłam do malowania. Między czasie wykonałam telefon do firmy kurierskiej, ponieważ oczekiwaliśmy na przesyłkę, a okazało się, że firma posiada nasz telefon z błędem i nie jest w stanie dostać się do naszego zamkniętego na cztery spusty (jak twierdza jakaś) kompleksu bloków mieszkalnych.
O godzinie 17:15 Maleństwo zaczęło przygotowania do wyjścia na zajęcia baletu- czyli tradycyjnie nic nie mogła znaleźć. "Mama a bluzka jaka? A legginsy które? Nie mogę znależć kostiumu!!!" Na ratunek biegnie mama (bo kto jeśli nie ja), a łapy całe ma fioletowe. No nie ma co. Łapy pod kran i kierunek szafa Maleństwa. Potem zmiana stroju z roboczego na wyjściowy i już pędzimy na balet. I ostatni rzut oka  przed wyjściem na ścianę....a tam totalna masakra. Smugi jak ta lala, białe prześwity...Ufff.
Po balecie około 19:30 maluję ścianę raz jeszcze. Dzięki Bogu po drugim malowaniu ściana wygląda znacznie lepiej. Rozpoczynam ścianę białą. "Mamo a co będzie na kolację"- to Maleństwo. Na szczęście w lodówce jest jogurt z groszkami- ulubiony.
Ściany białej nie kończę bo w korytarzu światło słabe, a poza tym późna pora, a jeszcze zmyć podłogę muszę, bo nie wiedzieć czemu nie użyłam folii zakupionej wcześniej i podłoga cała schlapana farbą (to trzeba być dopiero gamoniem nie?). A tu...siły mnie opuściły...ledwo macham łapami, ale doprowadzam przedpokój do jako takiego stanu.
Wczoraj rano robót remontowych nawet nie zaczynałam, bo po pierwsze musiałam zawieźć dziecię do szkoły (bo jeśli nie ja to kto); po drugie musiałam uczestniczyć w cotygodniowym apelu szkolnym (bo Maleństwu obiecałam, że będę na apelu w każdy piątek); po trzecie musiałam z Miśkiem udać się do Health Centre i po czwarte Maleństwo kończyło szkołę o 12:00- bo to ostatni dzień przed feriami wielkanocnymi. Prace zaczęłam dopiero około 13:00, bo jeszcze coś tam pichcić zaczęłam. Malowałam białą ścianę dwa razy. Farba jest zmywalna i chyba przez to ma gęstą konsystencję i kiepsko się rozprowadza, ale jakoś sobie poradziłam.
Między czasie Misiek dostrzegł niedomalowania fioletowe. No kurcze...wkurzył mnie normalnie!!! Zamkąłby oczy i udał, że nie widzi (z resztą skarży się ostatnio, że wzrok mu się pogorszył), ale nie..."Zobacz jakie tam przy kaloryferze prześwity"  :-/  No tylko udusić normalnie...Maluję fioletową ścianę trzeci raz...


Lawendowy kącik (przedpokój ma słabe oświetlenie niestety)
Wieszakowy kącik (odcień fioletu wygląda tutaj zupełnie inaczej niż na zdjęciach powyżej, ale przysięgam, że ściana jest pomalowana rónomiernie prawie)
Około 15:00 przyjechał kurier z piętnastokilową paczką, zawierającą rower dla Maleństwa (nasz prezent z okazji jej Pierwszej Komunii). Biegnę do bramki i jakoś udaje mi się dociągnąć rozwalający się karton do domu. Ściany schną, a ja zabieram się za rower. Nie mogę znaleźć odpowiednich imbusów i kluczy więc trochę czasu mija zanim go składam. Fajny jest. Maleństwo zadowolone.

Wyschnięte ściany wyglądają nieźle :-). Zabieram się za sprzątanie (na szczęście położyłam folię).
Miałam jeszcze w planie pobielić ramę lustra, wieszak na klucze i szafkę na buty. Innym razem.  O naszej sypialni nie ma mowy.  Ledwo żyję. Mięśnie mnie bolą, a taka jestem umordowana, że pakując naczynia do zmywarki (bo kto to zrobi jeśli nie ja?) prawie płaczę ze zmęczenia.
Może po świętach się za to zabiorę. Farba czeka.
W niedzielę jedziemy na 3 dni do Co. Donegalu. Taka wycieczka turystyczno- krajoznawcza. Może tam na łonie dzikiej natury uda mi się zregenerować siły i naładować akumulatory.

I na zakończenie ulubione kartki z Postcossing.
Kartka z wczoraj przesłana z Holandii (Była zapakowana w niesamowitą kopertę zrobioną z papieru z kopiami fotografii- chyba osobistych nadawcy. Wewnątrz oprócz kartki znalazłam rónież uroczą serwetkę z gumowymi kaczuszkami)

Kartka z Czech

Moja faworytka- kartka z Holandii.
Takie kartki w stylu retro lubię najbardziej  :-)

Pozdrawiam gorąco życzę słonecznego weekendu.

3 komentarze:

  1. Witam :-) Malowanko wyszlo pieknie :-) Bardzo tez podobaja mi sie biale dodatki na tle sciany i ta slodka tabliczka "welcome to my happy home" :-D

    Swietny rower dostalo malanstwo :-) Tez bym byla zadowolona z takiego prezentu :-)
    Ja wybieram sie w maju na komunie do coreczki znajomych (Irlandczykow) i zastanawaim sie jakim prezentem mala obdarowac.. tzn co tutaj sie daje dzieciom z takiej okazji.

    Pozdrawiam cieplo i zycze udalego wypadu do Donegal :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Agatko za miłe słowa. Fiolet w trzech warstwach rzeczywiście wygląda nienajgorzej :-) Boję się strasznie malowania ściany w sypialni, a ma być w kolorze szaroniebieskim. Mam już wizję tych nieróności i to mnie skutecznie zniechęca.
      Co do prezentów komunijnych to podobno tutaj nie ma takiego szaleństwa jak w Polsce. Maleństwo właśnie mi podpowiada, że w zeszłym roku jedna dziewczynka była bardzo dumna i zadowolona bo zebrała aż one hundred euros ;-)

      Pozdrawiam i dobrej nocki życzę.

      Usuń
    2. Dziekuje za podpowiedz.. choc wydawalo mi sie, ze jest wlasnie odwrotnie :p ze przywiazuje sie tutaj wielka wage do tego. Moze sie myle.

      Mam nadzieje, ze malowanie sypialni nie bedzie az tak trudne. Trzymam kciuki i czekam na zdjecia :-)

      Pozdrawiam

      Usuń