Translate

czwartek, 21 sierpnia 2014

Wakacyjny pamiętnik. Rajd Calais- Genova- Rzym ;-)

Z Calais wyruszyliśmy około 8:00 po francuskim petit dejeuner, jaki zaserwował nam nasz hotel za jedyne 4,99€. Pyszne francuskie bagietki, tosty, dżemik, miód, nutella, kawa, jogurciki. Mniam.... Nie rozumiem dlaczego niektórzy goście narzekają na jakość i wysoką cenę śniadania. Co jak co, ale śniadanka w Premiere Classe są pyszniutkie i tanie.

Jeśli zaś chodzi o pokoje to mogę ponarzekać, bo tym razem w naszej mikroskopijnej łazience pojawiły się mikroskopijne mrówki  ;-( . Maleństwo serio się przestraszyło.  Jeden poranek z mrówkami w łazience można wytrzymać ;-), ale rezerwując miejsce w tym samym hotelu w drodze powrotnej zastrzegłam, że nie chcę pokoju nr 18 (to ten z mrówkami).

Europejska sieć dróg jest doskonała, ruch umiarkowany i samochód prowadzi się z przyjemnością. Tak więc mknęliśmy autostradami przez kraje Beneluxu, Niemcy, Szwajcarię do Italii. Zdecydowaliśmy się nie jechać przez Francję (mimo, że droga byłaby o kilkadziesiąt kilometrów krótsza), ponieważ tam autostrady są płatne. Dodatkowo musielibyśmy uiścić opłatę za przejazd przez ponad 11- kilometrowym The Mont Blanc Tunnel, która wynosi ponad 40€. Wybraliśmy trasę przez Szwajcarię gdzie również musieliśmy zakupić winietę (niestety możliwy jest zakup tylko rocznej winiety za kwotę około 40€), ale podsumowując zaoszczędziliśmy kilkadziesiąt euro.

A widoki w Alpach szwajcarskich... niesamowite. Trudno było skupić się na prowadzeniu... Szkoda, że nie mogliśmy się zatrzymać (bo czas naglił a kilometrów do Genui, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg, zostało jeszcze ho,ho albo jeśzcze więcej ;-). Chętnie spędziłabym tam kilka godzin oddychając ostrym górskim powietrzem i podziwiając alpejskie krajobrazy. Nie miałam nawet okazji, aby pstryknąć kilka zdjęć, ale uwierzcie na słowo- cudnie. Eeeech... Nasza winietka jest wciąż aktualna... Gdyby tylko Szwajcaria była bliżej ;-).

Plan został wykonany. O godzinie 23:30 zajechaliśmy pod drzwi naszego hotelu, który polecam wszystkim, którzy będą w okolicy.

Albergo Birra tak się ów hotel nazywa (tu stronka hotelu) usytuowany jest tuż przy zjeździe z autostrady i mieści się w starym zabytkowym browarze. Stylowe, klimatyzowane pokoje są przestronne i niezwykle czyste z dużą łazienką. W cenie pokoju wspaniałe śniadanie we włoskim stylu, w formie szwedzkiego stołu: przepyszna świeżoparzona kawa z pianką z mleka, świeże owoce, talerz z włoskimi specjałami- szynką i serem, focaccia, croisanty, tarty... Kocham włoskie przysmaki...

Vis a vis hotelu znajduje się restauracja z pubem Fabrica Birra, gdzie można skosztować lokalnego piwa. Goście hotelowi otrzymują tam zniżki. My jednak nie skorzystaliśmy z oferty :-(, gdyż po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę.

Budynek Albergo Birra. Zdjęcie źródło booking.com
Włoskie śniadanko ;-). Zdjęcie źródło booking.com
Tymczasem Mój Genialny Małżonek wpadł na wspaniały pomysł zjechania z autostrady, w celu nawiedzenia znanego ze starego szlagieru kurortu Portofino.


Myślałam, że to serio kilka kilometrów- bułka z masłem, a to.... szkoda gadać. Nie dość, że droga niesamowicie wąska (tak wąska, że kłopot sprawia minięcie się z samochodem z naprzeciwka), nie dość, że tłok na trasie (samochody, autokary, motory rowery i piesi), to jeszcze zgubiliśmy się w sieci wąskich uliczek, a nasza nawigacja zwariowała i kilkadziesiąt minut kręciliśmy się w kółko. Już miałam Miśka zabić ;-)... ale w ostatniej chwili się zrehabilitował, przewertował mapy i jakimś cudem wróciliśmy na autostradę. Czy Portofino warte było nerwówki jaką sobie  zafundowaliśmy...hmmm...z perspektywy czasu...jak najbardziej!!! ;-)





Kiedy już zdołaliśmy wydostać się na prostą- czyli autostradę pomknęliśmy wprost na...nie...wcale nie na Rzym ;-) To byłoby zbyt proste przecież... Mój Genialny Małżonek zaplanował jeszcze krótką wizytę w Pizie...





Krzywa wieża, która była głownym celem naszego przystanku w Pizie, to jedna z najbardziej znanych budowli na świecie, odwiedzana przez 10 tysięcy turystów rocznie. W rzeczywistości nie jest wieżą ale prawie 59-metrowa dzwonnica. Jej budowę rozpoczęto w końcu XII wieku, a cała jej budowa trwała 177 lat. Zaraz po rozpoczęciu budowy wieża zaczęła się chylić i mimo prób korygowania tego defektu, wciąż się pochyla. W chwili obecnej odchylenie od pionu wynosi około 5m (podobno rocznie pochyla się o 1 mm).
Udało nam się dostać do środka wieży (mimo długaśnej kolejki).
To nachylenie wewnątrz spowodowało- przynajmniej u mnie i Maleństwa- zawroty głowy i utratę równowagi. Prawdopodobnnie to błędnik wariuje. Jeszcze jakieś 10 minut po wyjściu odczuwałyśmy z Maleństwem lekki dyskomfort. Miałam wrażenie jakby jedna z moich nóg była krótsza.
Za to Miśkowi nachylenie w wieży... poprawiło samopoczucie. On nie odczuwał tego co my z Maleństwem, a wręcz przeciwnie jego problemy z równowagą na chwilę ustały. Dziwne...

W Pizie zjedliśmy małe co nieco i cali upoceni- bo upał był nieznośny-wyruszyliśmy w dalszą drogę. Już wtedy zatęskniłam za irlandzkim rzeźkim powietrzem ;-)

Pędziliśmy autostradą mijając wspaniałe krajobrazy Toscanii. I nic nie zakłócałoby naszego spokoju gdyby...nie bramki na autostradzie. Nie, żebym miała coś przeciwko płaceniu- bo miałam świadomość, że we Włoszech autostrady są płatne, ale...wkurza mnie ta durna mechanizacja (jak Pawlak w "Nie ma mocnych" powiadał).
Rzadko zdarza się bariera płatna z siedzącymi w okienkach paniami (panowie się też czasami zdarzaja). Nasz samochód ma kierownicę z prawej strony więc teoretycznie to Misiek powinien obsługiwać automaty. Niestety nie zawsze jest w kondycji na tyle dobrej, żeby ponaciskać te wszystkie guziki. Więc ja zatrzymuję zamochód, biegnę dookoła auta wrzucam monety, a ten durny automat wypluwa je spowrotem, albo nie chce przyjąć banknotu, a tu auta za mną już trąbią. No żesz...

Ściemniało się już kiedy dotarliśmy do naszej bazy.

Kilka miesięcy wcześniej znaleźliśmy fajną stronkę ownersdirect.co.uk i z tej właśnie stronki zabukowaliśmy niedrogi apartament 25 kilometrów od Rzymu. Wcześniej korespondowałam z właścicielką- Gabriellą i to właśnie ona powitała nas przy furtce. A powitała nas jak... starych dobrych znajomych. I... strasznie miło się zrobiło. Gabriela okazała się wspaniałą gospodynią, zawsze służącą dobrą radą i pomocą. Do tego to niezwykle silna kobieta. Nie mogłam uwierzyć kiedy powiedziała mi, że ma....80 lat. Jeździ autem jak szalona, wiecznie coś załatwia przez komórkę, komputer nie ma dla niej tajemnic, a do tego jest elegancka, zgrabna, wyprostowana... nie dałabym jej więcej niż 60. Opiekuje się swoim mężem- parkinsonikiem. Mówi, że łatwo nie jest...Skąd ja to znam...

Jeśli chcielibyście kiedyś zatrzymać się w okolicach Rzymu, zdecydowanie mogę polecić apartament w domu Gabrielli. Więcej informacji tu klik.


A o naszych rzymskich wakacjach już niebawem.

Pozdrawiam.

C.D.N.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz