Translate

czwartek, 12 września 2013

(Przed)Ostatnie wspomnienie z wakacji.

Dzisiaj pogoda iście irlandzka- drobna kłująca mżawka, która z powodu wiatru pada niemalże poziomo. Sennie i smutno. Nawet dziecię moje, które rannym ptaszkiem jest i nigdy nie ma problemów ze wstawaniem ledwo się zwlokło z łóżka. Jakiś czas temu kupiłam jej nowy tęczowy parasol. Zapomniałyśmy o nim dzisiaj. To taki kolorowy punkt w dzisiejszym szarym dniu ;-).

W taką jesienną pogodę miło powrócić do wakacyjnych chwil- przysięgam, że to już przedostatni wakacyjny post :-p.
W drodze powrotnej z Polski na Wyspy dwa dni spędziliśmy w Amsterdamie. Miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Myślę, że to jedno z piękniejszych miast, jakie widziałam. Wąskie uliczki, kanały, urokliwe mostki i śliczne kamienice tworzą specyficzny klimat tego miasta.
Na pierwszym planie moja gwiazda, na drugim  Amsterdam ;-)
Przed domem Anny Frank.


Oczywiście odwiedziliśmy dom Anny Frank. Niestety wewnątrz panuje półmrok i  mój sławetny aparat nie podołał takiemu wyzwaniu niestety. Żadna fotografia nie nadaje się do publikacji :-(
W okresie wakacyjnym wszystkie muzea są otwarte do godziny 22:00. Muzeum Anny Frank zwiedzaliśmy około godziny 20:00, a jeszcze na zewnątrz stała dwudziestometrowa kolejka chętnych do zwiedzania.My akurat weszliśmy "tylnymi drzwiami" z racji niepełnosprawności Miśka. W sumie nie wiedzieliśmy czy Misiek poradzi sobie ze stromymi schodami (niestety budynek nie jest wyposażony w windy dla niepełnosprawnych-  jest wąski i nie ma w nim miejsca na tego typu urządzenia), ale na szczęście powoli i ostrożnie byliśmy w stanie pokonać przeszkody ;-)
Dziecię nasze było bardzo zainteresowane tym miejscem zwłaszcza, że w zeszłym roku mówili o Annie Frank w szkole, czytali fragmenty jej pamiętników i oglądali film. Nie ukrywam, że ja byłam niemniej zainteresowana. Moim konikiem jest temat II wojny światowej, holokaustu itp.
Następnie przeżyliśmy powtórkę z rozrywki czyli poszukiwanie hotelu. Niby Amsterdam jest bardzo dobrze oznakowany i znalezienie jakiegokolwiek miejsca powinno być przysłowiową bułką z masłem, ale my oczywiście lubimy trudności albo trudności lubią nas :-). Zarezerwowaliśmy hotel na przedmieściach Amsterdamu...Amsterdam otacza obwodnica tzw. Ring of Amsterdam. Jedna pani, którą poprosiliśmy o pomoc powiedziała : "Oh! To musicie jechać ringiem i tam na zjeździe (tu podała nazwę, której nie jestem w stanie powtórzyć) zjedziecie i to już blisko będzie. Przecież Ring of Amsterdam w porównaniu z londyńską obwodnicą to pestka". Ja tam nie wiem, bo nigdy z londyńskie obwodnicy nie korzystałam. Ale pewnie miała rację.
Oczywiście posłuchaliśmy pani i objechaliśmy ring dookoła po czym ponownie znaleźliśmy się blisko centrum. Oczywiście noc nas zastała. Nie cierpię kręcić się po nieznanym mi mieście w ciemności! Znowu wykonaliśmy rundkę. Ja oczywiście tradycyjnie złą i zmęczona mówię do Miśka: "Teraz ty idź na stację benzynową i pytaj o drogę. Ja mam już dość". Misiek poszedł z dziecięciem naszym. Dziecię oczywiście smutne okrutnie zaczęło się skarżyć panu sprzedawcy na stacji, że śpiące, że chce do hotelu. Pan sprzedawca uraczył ją gorącą czekoladą na koszt firmy, tymczasem Misiek dogadał się z jakimś klientem stacji, że ten "poholuje" nas do hotelu. Tak też się stało. Podążaliśmy za białą Toyotą Prius: najpierw rzeczywiście kawałek obwodnicą, potem zjazd, przez osiedle, przez jakiś las, przez park, znowu osiedle- w życiu sami byśmy nie trafili. Pan był tak uprzejmy, że doholował nas pod same drzwi hotelu. Chciałam mu zwrócić chociaż koszty paliwa- bo okazało się, że to miejsce wcale panu nie było po drodze. Kategorycznie odmówił, mówiąc że zrobił to w imię Boga. Pan był muzułmaninem a przypadał właśnie ostatni dzień ramadanu, w którym dobre uczynki są jak najbardziej wskazane.
Hotel bardzo przyzwoity, cichy i czysty. Jeśli ktoś chciałby się zatrzymać polecam- Remco Hotel Amsterdam City West. Rano można zamówić śniadanie w przyzwoitej cenie- forma stołu szwedzkiego (bardzo duży wybór potraw). Jedyny mankament to lokalizacja- daleko od centrum.
Drugi dzień spędziliśmy w muzeum Vincenta Van Gogha oraz zwiedzając miasto.
Nie jestem jakąś wielką fanką Van Gogha i z pewnością to co napiszę dla miłośników jego sztuki może brzmieć jak bluźnierstwo, ale niektóre dzieła, które wyszły spod jego pędzla nie zachwycają, Powiedziałabym, że moja ośmioletnia córka maluje podobnie. Ot choćby to czyli "Pokój artysty":

 No próbowałam znaleźć coś co by mnie w nim urzekło. Patrzyłam z prawej i z lewej, doszukiwałam się czegoś w kolorystyce...i nic.
Słynne słoneczniki również nie powaliły mnie na kolana. Na dodatek poczyniłam wykroczenie robiąc zdjęcie obrazu z zakazem fotografowania:


Diagnoza- brak wrażliwości na dzieła Vincenta Van Gogha. Cóż...i takie choroby się zdarzają. Mimo to nie żałuję, że odwiedziłam to miejsce :-).

Ponieważ nasze dziecko jest wielbicielem ziemniaków w każdej postaci ten obraz Van Gogh mógłby jej  właśnie zadedykować- "Jedzący ziemniaki"




Żałuję natomiast, że nie mieliśmy już czasu na wizytę w Rijksmuseum gdzie znajdują się choćby dzieła Rembrandta czy Vermeera. Nic to (jak mawiał Pan Wołodyjowski do Basieńki)...Może to być przecież jeden z punktów naszego kolejnego wyjazdu.

Na drugim planie budynek Rijksmuseum.
Nasze Maleństwo wśród wszechobecnych, stylowych, amsterdamskich rowerów (zmora kierowców)  ;-)


Pozdrawiam ciepło z deszczowej Irlandii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz